Widziałam,
że to nie był Londyn. Wszystko było zupełnie inne… Byłam
spanikowana, nie wiedziałam co się dzieje, ale na szczęście Liz stała obok. Mimo, że nie miałam pojęcia co się stało czy gdzie
jestem, to poczułam się lepiej.
"Przynajmniej
jestem tutaj, gdziekolwiek to jest, z siostrą, żyjemy, chyba…" pomyślałam.
-
Gdzie my jesteśmy, co się dzieje? - zapytała zdezorientowana.
-
Nie mam pojęcia, wszystko jest dziwne, jak to w ogóle możliwe,
przecież zginęłyśmy w wypadku, a później obudziłam się stojąc
nawet nie wiem gdzie, widziałam wielką szybę, czy ekran, na którym
był pokazany wypadek, widziałam nas – nie żyłyśmy. Widziałam
części taksówki i tira, zgnieciony przód naszego środka
transportu… A teraz jesteśmy tutaj gdziekolwiek to jest! Powiedz,
że ty też to widziałaś, czy to tylko jakieś moje myśli, nie
wiem, projekcje mózgu czy coś... Oszalałam? - mówiłam, a oczy
zachodziły mi łzami.
-
Nie, nie oszalałaś, uspokój się, ja też to… pamiętam?! Ale
nie mam pojęcia, jak to wyjaśnić. To nie jest Londyn, jezu o co chodzi?! - wiedziałam, że też była cholernie przestraszona, ale chociaż starała się zachować zimną krew.
-
Co się dzieje do jasnej cholery? - coraz bardziej
chciało mi się płakać..
-
Juz mówiłam, że nie mam pojęcia, ale może zamiast stać jak
głupie przed przejściem dla pieszych, to przejdziemy się po tym
mieście? Może czegoś się dowiemy!
-
Tak, masz rację! Ale czekaj... - wydukałam, choć strach ściskał
mi gardło.
Uszczypnęłam
ją mocno i chwyciłam za rękę.
-
Co to miało być?! - krzyknęła oszołomiona.
-
No, bo tak zawsze w filmach robią... A ja usiłuję sprawdzić, czy
to nie jest tylko dziwny, pokręcony sen! - odkrzyknęłam, a na
policzek spłynęły mi dwie łzy.
-
No już, uspokój się! - próbowała mnie pocieszać, choć wiem,
że sama też była okropnie przestraszona.
Przeszłyśmy
wreszcie przez to przejście, przed którym tkwiłyśmy już jakieś
10 minut i szłyśmy dalej chodnikiem.
***
Po
chwili marszu zauważyłam kiosk, więc zaproponowałam, żebyśmy do
niego podeszły... Podeszłyśmy i pierwsze co zobaczyłyśmy to
gazety z wielkim nagłówkiem "Los Angeles News", "Celebrities in Los Angeles", itp. To oznaczało tylko
jedno – Los Angeles. - Jesteśmy w Los Angeles! - wykrzyknęłam.
-
A myślałaś, że gdzie, dziecinko? - odpowiedział zdziwiony sprzedawca z kiosku.
-
A który dziś jest? - zapytałam go totalnie oszołomiona.
-
14 marca 1984 roku, a bo co?- odpowiedział.
Obydwie
w tym samym momencie przybrałyśmy miny, jakbyśmy zobaczyły ducha.
W końcu stało się coś w tym stylu, dziwnego, tajemniczego i
niezrozumiałego, a wręcz – magicznego?
-
Nie nic, dziękujemy- odpowiedziała zdezorientowana Lizzy, po czym odeszłyśmy na tyle daleko, by nie słyszał naszej rozmowy.
-
Co się dzieje? 14 marca 1984r.? Ale jeszcze, no, jakby to ująć,
jeszcze WCZORAJ był 13 marca 2013r... Ty też to pamiętasz, prawda
siostra?
-
No tak, już ci mówiłam. Nic z tego nie rozumiem. Ale co my mamy
teraz zrobić?
-
Czekaj, przecież mam torebkę! Telefon! - wykrzyknęłam z
entuzjazmem.
Otworzyłam
ją, ale nie było w niej telefonu. Były tylko, jakby to ująć,
prymitywne rzeczy. Istniejące już w latach 80. Miałam przy sobie portfel, notesik, ołówek i
szczęśliwą bransoletkę z przywieszką w kształcie czterolistnej
koniczynki.
Otworzyłam
portfel, był tam dowód, ale inny niż ten z 2013. Stary dowód, z
wypisanym imieniem i nazwiskiem, datą i miejscem urodzenia. Zostało
mi jeszcze 200 funtów.
-
I co, co tam masz? Ja mam tylko portfel w kieszeni, ale telefon…
jakby zniknął! - powiedziała Liz.
-
No, mam 200 funtów i...
-
I... ? Dokończ!
-
I dowód, ale nie mój! Jakiś stary, inny!
-
No, ale co na nim jest?
-
No prawdziwe informacje... Moje imię i nazwisko, miejsce i data
urodzenia. Tylko data się nie zgadza! Jest napisane "Ann
Brownstone, Londyn, 7 czerwca", no to się zgadza, ale "1965r."!
- wykrzyczałam znów przerażona.
-
Sprawdzę swój portfel... Mam 250 funtów
i też dowód... Na nim napisane jest to samo, co na twoim, 1965r... Czyli mamy tyle lat ile miałyśmy, ale nagle jesteśmy w
Los Angeles w 1984?!
-
Na to wygląda... Co my teraz zrobimy? Nie mamy pracy, domu czy
mieszkania, ani żadnych ubrań, nic do zjedzenia czy wypicia… Ja
nic nie rozumiem! Umrzemy! - histeryzowałam...
-
Musimy sobie poradzić! Musimy znaleźć pracę i mieszkanie! -
powiedziała po chwili zastanowienia, jak gdyby nigdy nic…
-
Co, czyli zacząć nowe życie?! Tak po prostu?! - odpowiedziałam,
zdziwiona.
-
No, tak. Nikt nas nie zna! Nawet nasi rodzice! Jest 1984r., a my
jesteśmy w Los Angeles!
-
No fakt, ale ja nadal nie mogę tego zrozumieć! - krzyczałam,
ale po chwili wzięłam głęboki oddech, zastanowiłam się i nagle
jakby zmieniłam punkt widzenia…- To co? Idziemy zmienić funty na
dolary, kupimy sobie jakieś ciuchy i cos do jedzenia i idziemy
szukać jakiejś pracy! Jakoś sobie poradzimy... Chyba… - mówiłam.
-
Cieszę się, że tak myślisz, ale gdzie my znajdziemy pracę? -
odpowiedziała Liz dość cicho, marszcząc czoło i robiąc, znowu,
smutną minę.
-
No… - też posmutniałam - Pomyśl, bo sama nie mam pojęcia…
- Wiem! - wykrzyczałam po chwili milczenia, aż ludzie na ulicy dziwnie się spojrzeli… - Często czytałyśmy czasopisma, wiemy jak się pisze artykuły i znamy język! Ja jestem, znaczy byłam w kółku dziennikarskim, a Ty zawsze byłaś dobra z języka!. Idźmy do szefa jakiejś gazety! - mówiłam z entuzjazmem i jakby nową chęcią do życia...
- Wiem! - wykrzyczałam po chwili milczenia, aż ludzie na ulicy dziwnie się spojrzeli… - Często czytałyśmy czasopisma, wiemy jak się pisze artykuły i znamy język! Ja jestem, znaczy byłam w kółku dziennikarskim, a Ty zawsze byłaś dobra z języka!. Idźmy do szefa jakiejś gazety! - mówiłam z entuzjazmem i jakby nową chęcią do życia...
-
No tak, kiedyś praktycznie codziennie czytałam gazety, nawet kilka
razy zdarzyło mi się napisać, dla babki od angielskiego, artykuł
do lokalnej gazety, masz rację! To chodźmy! - dodała też z
entuzjazmem, i od razu poprawił nam się humor…
***
I
poszłyśmy, zmieniłyśmy pieniądze (z funtów na dolary),
kupiłyśmy sobie po hot-dogu i jakimś świeższym ciuchu . Do tego
doszło jeszcze parę, nie za drogich ubrań, no w końcu ‘jutro
też jest dzień’. Po tym ‘zakupowym szaleństwie’ (no bo za
dużo kasy nie miałyśmy), z kilkoma torbami w ręku, poszłyśmy do
biurowca, w którym mieściła się główna siedziba redaktora
naczelnego pisma "Celebrities in Los Angeles" –
patrząc na gazetę w kiosku przeczytałam adres.
Po
40 minutach byłyśmy pod budynkiem biur tej oto gazety.
-
Jeszcze tylko kilka pięter i gotowe. - powiedziałam.
-
No nie zupełnie, jeszcze rozmowa kwalifikacyjna... - odpowiedziała Lizzy smętnym tonem.
-
No fakt, ale mam nadzieję, że pójdzie mi dobrze. Tobie też tego
życzę! - odpowiedziałam i wymusiłam uśmiech, ale w duchu bałam
się, nadal byłam oszołomiona TYM WSZYSTKIM…
Fajny rozdział *.* Idę czytać kolejny ;>
OdpowiedzUsuńO kurwa, ale mam zaciesz :D Ktoś mnie czyta i do tego komentarze zostawia <3 Chyba dzisiaj nie zasnę :p
UsuńWiem jaka to radocha xD Też tak mam po każdym komentarzu ;)
UsuńJestem osobą, która jak czyta to coś po sobie zostawia, jakąś opinię, bo denerwujące jest to jak napiszesz i nie wiesz co ktoś o tym myśli ;< To jest takie coś na zasadzie : czytam, ale nie komentuję, bo mi się nie chce :(
No dokładnie,święte słowa :) Biorąc pod uwagę to, że nie mam włączonego żadnego ogranicznia - każdy może dodać komentarz, nie mam żadnych kodów, które trzeba wpisać, żeby komentarz się pojawił no i każdy komentarz od razu idzie na bloga :D
UsuńFajne, wgl ciekawy pomysł z tą jakby to nazwać.. podróżą w czasie? Tak, to chyba dobre określenie. Chociaż nie wiem, bo przeczytałam dopiero 2 rozdziały i nie wiem do końca, o co tak dokładnie chodzi xd
OdpowiedzUsuńTylko tam się chyba pomyliłaś.. bo: "- 14 marca 1984 roku" a niżej jest już "Jest 1983r., a my jesteśmy w Los Angeles!"
Co do zostawiania komentarzy-też wolę, jak ludzie coś po sobie zostawiają. Wiem wtedy, co im się spodobało, co nie, co muszę poprawić no i mam pewność, że ktoś czyta mojego bloga. A szczerze mówiąc, to u mnie, mimo że każdego dnia jest nawet dużo wejść, to komentarze zostawiają tylko niektóre osoby. A ja chciałabym poznać opinię wszystkich (albo chociaż większości) czytelników.. :]
Resztę rozdziałów przeczytam jutro, bo dzisiaj nie mam już czasu. :) ;*
Jaa, ale suuuper, że mnie czytasz <3 No właśnie, dzięki, że powiedziałaś, bo najpierw było 83, a później poprawiałam na 84 i oczywiście musiałam się jebnąć :D No, co do kwestii z tymi komentarzami, to dokładnie! Jeśli ktoś mnie czyta, to miło żeby pozostawił opinię, nawet jeśli się nie podoba... Wolę znać prawdę :) No to zaraz poprawię :D
UsuńA co do tej 'podróży w czasie' no to chodzi o to, że w jakiś super magiczny i nie wiadomo jaki sposób, one się przeniosły do L.A. do 1984 :D Hyhym, taki wymysł :D
Cieszę się, że się cieszysz ;) ;** Nie ma sprawy.. już myślałam, że to ja mam coś z oczami.. albo z mózgiem i coś źle ogarnęłam xd
UsuńRacja, ja również wolę znać prawdę na temat moich wypocin ;)
Fajny wymysł xd Też bym tak chciała! ;D Chyba pomyślę nad skonstruowaniem jakiegoś pudełka (maszyny xd), które przeniesie mnie do tych pięknych (głównie chyba pod względem muzycznym) czasów ;D <333
No dokładnie :D Skonstruujmy machinę czasoprzestrzeni i ucieknijmy do L.A do 1985 albo któregoś w miarę zbliżonego :D Najlepiej od razu pod Hellhouse :p
UsuńTaak.. prościutko do chłopaków z Guns n' Roses ;D
UsuńRaczej <3 Ja tam się Duffem chętnie zajmę :D
UsuńNo ale no.. ja chciałam McKagana.. ;D
UsuńNo... Ewentualnie mogę zająć się Adlerkiem albo Slashuniem <3 Dopilnuję, żeby Steven nie wpadł w nałóg i gunsi się nie rozpadną :p Mój niecny plan :**
UsuńNo i git ;D Czyli budujemy tą machinę..? ;D Tylko ej.. a gdyby Adlerek wciągnął Cię w narkotyki? Trzeba byłoby ratować Waszą dwójkę.. xD <33
UsuńBudujemy, budujemy! <3 A Adlerek nigdy by mnie nie wciągnął w narkotyki, bo ja bym ich nie wciągnęła! Nigdy! Jeśli chodzi o te sprawy, to ja bym jedynie mogła spalić jakieś zioło, ale nigdy bym nie wciągała! :D
UsuńYea.! ;D Tylko.. od czego zacząć? No i trzeba uważać, żeby się do ery dinozaurów nie przenieść przypadkiem xd
UsuńNo ok, ok.. czyli Ty byś Adlerka z tego cholerstwa wyciągnęła ;D <3
No wiesz, lepiej zapobiegac niz leczyć, więc bym do tego nie dopuściła :p Nie no, ustawimy '1985' albo jakoś tak i nas przeniesie :D No i wiesz, zmienimy historię :D Guns n' Roses będzie nadal istniało, nie wywalą Stevena a Izzy nie odejdzie :) Plan idealny <3
UsuńMoże tak jakoś wcześniej..? Tak mniej więcej 1984 xd Kurde, no plan godny podziwu ;D GNR będą istnieć RAZEM w PIĄTKĘ i będą dalej tworzyć FANTASTYCZNE utwory! ;D ;*
UsuńFajne, fajne, lecę czytać dalej :)
OdpowiedzUsuńMiło <3
Usuń