wtorek, 3 grudnia 2013

Rozdział 21

Izzy
Zaraz po rozpoczęciu imprezy wyszukałem Melanie w tłumie i szybko do niej podszedłem.
- Hej. - przywitałem się.
- Hej. - odpowiedziała. Dawaj Izzy, od czego by tu zacząć rozmowę?
- To jak, podoba ci się impreza? - wypaplałem pierwsze co wpadło mi do głowy.
- Tak właściwie to dopiero co się zaczęła, ale pewnie będzie okej. - odpowiedziała. - Hej, Izzy, poczekaj tu chwilkę, idę do solenizantek. - dodała po chwili.
- Jasne, jasne. - no i zostałem sam. Z bezczynności usiadłem na kanapie i odpaliłem papierosa. Na szczęście Melanie wróciła po chwili i sama zaczęła rozmowę. Nie wiedzieć czemu czułem się trochę spięty...

*20 MINUT PÓŹNIEJ*

Po paru drinkach nasza rozmowa się rozkręciła. Już wcale nie czułem spięcia. Teraz śmialiśmy się jak opętani, opowiadając sobie zabawne historie, które nam się przydarzyły. Jednak w pewnym momencie Mel całkowicie ucichła i posmutniała. Patrzyła się w jeden punkt - na Kirka liżącego się z tą jego nową dziewczyną. Jak jej tam? Arnolda? Arima? A chuj wie. Nadal nie rozumiem jak mógł rzucić tak cudowną dziewczynę na rzecz jakiejś blond-dziwki.
- Hej, Melanie, nie przejmuj się nim! Jak widać byłaś dla niego zbyt inteligenta. Może on… - zacząłem mówić, ale brunetka dosłownie się na mnie rzuciła i zaczęła zachłannie całować. Nie rozumiałem czemu, ale w sumie mi to nie przeszkadzało, więc równie zachłannie oddawałem pocałunki. Chwile później się ode mnie oderwała i znów spojrzała w stronę gitarzysty Metallici. Korzystając z okazji też popatrzyłem w jego stronę. Widziałem, jak obściskując się z tą blondi, rzucił triumfalne spojrzenie w stronę Melanie. Kiedy ta tylko to zauważyła, usiadła mi na kolana i znów zaczęła całować. Po chwili nastąpiła kolejna przerwa, a brunetka znów spojrzała się w stronę swojego ex. Ja oczywiście uczyniłem to samo. Tym razem dziewczyna Kirka siedziała bez koszulki na jego kolanach i dalej się z nim obściskiwała. Ten rzucił kolejne spojrzenie w stronę Melanie.
- No tego to już za wiele! - prychnęła pod nosem, po czym ściągnęła z siebie koszulkę i zaczęła ściągać moją.
- Hej hej hej.. Dziewczyno, opanuj się. - przerwałem jej. Zauważyłem lekkie zakłopotanie i zażenowanie na jej twarzy. - No chyba nie chcesz tego robić tutaj, nie? - dodałem po chwili, dość donośnie. Mogę jej przecież trochę pomóc w tym... W tym cokolwiek usiłuje zrobić. Może odegrać się na Kirku? No, whatever. - Słuchaj teraz uważnie. - powiedziałem przyciszonym głosem i zacząłem jej szeptać na ucho mój plan działania. - Okej? - zapytałem sie, po przedstawieniu wszystkiego.
- Jasne. - odpowiedziała z uśmiechem. - I dziękuję. - dodała. Zaczęliśmy nasze małe “przedstawienie”. Krok 1: stojąc koło kanapy, zachłannie się całujemy. Krok 2: Nie przerywając całowania, Melanie wskakuje na mnie i obwija nogi wokół mojego tułowia. Krok 3: Przechodząc koło Kirka i jego laski, kierujemy się w stronę sypialni. Oczywiście nie przestając się całować.
Będąc już na górze, wpadliśmy do mojego pokoju, a ja zakluczyłem drzwi. Brunetka się ode mnie okleiła i usiadła na łóżku.
- Izzy, nawet nie wiem jak ci dziękować... - zaczęła.
- Ehh.. Po prostu wyjaśnij mi dlaczego to robiłaś.. - tak, dokładnie. W tej chwili chcę tylko wyjaśnień.
- Ja wiem.. Zachowałam się jak idiotka.. Ale po prostu chciałam mu pokazać, że nie jestem jakąś sierotą i po tym jak mnie rzucił wcale nie zamierzam samotnie płakać nad butelką wina. - objaśniła mi wszystko. - No i muszę cię szczerze przeprosić.. - przerwała panującą ciszę.
- Ale przecież nie masz za co przepraszać. - od razu jej odpowiedziałem.
- Oj mam, mam.. Bo tak jakby cię wykorzystałam.. Ale jedno muszę ci przyznać. Całujesz niesamowicie. - powiedziała i oboje wybuchnęliśmy śmiechem. - Wiesz Izzy.. Ja się chyba w tobie zakochałam.. - dodała, kiedy już się uspokoiliśmy i wbiła wzrok w podłogę. Podszedłem do niej powolnym krokiem, chwyciłem za podbródek i pocałowałem.
- Czyli to znaczy, że ja też ci się podobam? - zapytała, jeszcze niepewnie.
- Od zawsze. - odpowiedziałem.

Lindsay
To co się tu dzieje, to największa impreza jaka dotychczas odbyła się w Hell House. Na prawdę. Jeszcze nigdy nie było tu tyle ludzi! I szczerze mówiąc to trochę zaczynają mnie wnerwiać.. Dopero niecała godzina minęła, a wszyscy upici jak świnie jakieś. Spięta patrzyłam na centrum imprezy - salon, kiedy ktoś złapał mnie w talii.
- Kurwa mać, puszczaj mnie! - krzyknęłam przestraszona.
- Lindsay, uspokój się! - rozpoznałam głos Axla.
- Ehh, przepraszam, po prostu się przestraszyłam.. - odpowiedziałam, po czym obróciłam się do niego przodem i mocno się wtuliłam.
- Ej, co jest? Jakaś spięta jesteś.. - od razu wyczuł.
- Aż tak bardzo to widać? - zapytałam.
- Raczej czuć.. - powiedział i zaczął mi masować kark. - No to powiesz mi o co chodzi? - zapytał po chwili.
- Nawet sama nie wiem.. No bo, jest tu tyle ludzi, nikt się nie kontroluje, bo już za dużo wypili i.. - zaczęłam narzekanie, ale Axl mi przerwał.
- Kochanie, to przecież twoja impreza urodzinowa. Dlaczego nie usiądziesz i sama się nie napijesz? Patrz tylko na twoją siostrę.. - powiedział i wskazał na pół nagą Ann, tańczącą z Duffem na stoliku w salonie.
- Masz chyba rację.. - przyznałam mu w końcu.
- Oczywiście że mam! To twój wieczór, idź, napij się, strać nawet kontrolę. Baw się jakby nie miało być jutra! - wykrzykiwał Rudy,
- Axl, brałeś coś? - zapytałam się prosto z mostu.
- Coś.. - odpowiedział już ciszej, a ja głośno mlasknęłam i wywróciłam oczami. Nie lubiłam kiedy coś brał, choć robił to na prawdę rzadko. Ale może ma rację? Dlaczego zawsze się wszystkim przejmuję? Tak, to dobra rada, bawić się jakby nie miało być jutra!
- Chodź Axl, nie będziemy gorsi! - krzyknęłam i w jedną dłoń złapałam butlę wódki, po czym pociągnęłam wielkiego łyka z gwinta, a w drugą- rękę Rudzielca i pociągnęłam go w stronę salonu.
- Siemka ludzie! Suń się Ann, też chcę potańczyć! - krzyknęłam i wgramoliłam się na stolik. Nie mam pojęcia jak ten biedny mebel nas wytrzymał, ale właśnie tańczyliśmy na nim w czwórkę.
Wykonywałam różne, zapewne dziwne kroki w rytm muzyki, co chwilę popijając wódkę. Jak się bawić, to na maksa!

Melanie
Po pół godzinie siedzenia (i nie tylko..) w pokoju MOJEGO Izzy’ego, postanowiliśmy zejść na dół. Widok był dość niecodzienny. Wszyscy ludzi na różne sposoby ruszali się w rytm akurat lecących piosenek, każdy oczywiście z jakimś trunkiem w ręce. A na stoliku cztery tańczące osoby, które dopiero po chwili udało mi się zidentyfikować. Ahh, mam szalonych przyjaciół!
- Izzy, chodź zatańczyć! - krzyknęłam do szatyna stojącego na schodach.
- Ale ja nie tańczę.. - starał się wymigać. Bezskutecznie..
- Ale nie ma w ogóle o czym mówić, idziemy tańczyć i tyle! - pociągnęłam go za rękę w stronę tłumu.
- Ehh, no dobra, ale za chwilkę. Najpierw idę po coś do picia. - uwolnił się z mojej ściskającej dłoni i uciekł w stronę kuchni. Myślałam, że raczej nie wróci, ale jednak wrócił - z dwoma czerwonymi, papierowymi kubkami z jakimś alkoholem.

Steven
Zrobiłem sobie przerwę od tańca i poszedłem w kierunku tarasu, gdzie właśnie coś wciągali, ale zatrzymało mnie wołanie mojego imienia.
- Steven! Steveeen! - usłyszałem głos Sary.
- No co jest? - zapytałem tą piękność.
- Gdzie idziesz? - odpowiedziała mi pytaniem na pytanie.
- No na taras, bo tam chyba mają jakieś dragi. - powiedziałem zgodnie z prawdą i szeroko się uśmiechnąłem.
- Brzmi fajnie, idę z tobą! - krzyknęła i zarzuciła mi rękę na ramie.
- No okej! - odpowiedziałem, i chwytając ją w talii ruszyłem w stronę dworu. - Cześć ziomki! Podzielicie się towarem z gospodarzami tej wspaniałej imprezy? - dyplomatycznie zacząłem żulenie narkotyków.
- Eee.. No dobra, macie! Ja i tak muszę poszukać mojego misia polarnego. Chyba widziałem go w środku w środku. - powiedział jeden koleś.
- Ej, to ja ci pomogę! - dodała jakaś laska. Tak btw. to niezły ma tyłeczek!
- To ja też mogę, ale później pomożecie mi w poszukiwaniach mojego garnca złota. Ostatnio widziałem go u mnie w salonie. Wydaje mi się, że ten wredny elf mógł go ukraść! - powiedział ostatni z wciągających na tarasie, i takim sposobem zostaliśmy sami.
- No to co? Kreskę? - spytałem jakiejś zbyt cichej Sary.
- Aa, no tak, ale wiesz, to mój pierwszy raz.. - mówiła niepewnie. - A w sumie! Raz się żyje! - krzyknęła po chwili i rzuciła się na świeżo uformowaną kreskę. Ja uczyniłem to samo.
- Ale się świetnie czuję! - znów krzyknęła. - Chodź Steven, idziemy tańczyć. - i pobiegła w stronę salonu. Oczywiście pobiegłem za nią. - Steven! Steven! Steven! Steven! Weź mnie na barana! - wykrzyczała do mnie, kiedy staliśmy pośród innych tańczących.
- No dobra.. - zgodziłem się. - Wskakuj! - powiedziałem i kucnąłem tyłem do niej.Blondynka wgramoliła mi się na plecy, a ja wstałem.
- Łuuuuu! Ja latam! - krzyczała. Może danie jej dragów to jednak nie był najlepszy pomysł..  Chociaż z drugiej strony, jest teraz bardzo wesoła! A szczęście jest potrzebne w życiu przecież!

***

Ann
O kurwa! Moja głowa! Auaa! Chwila, chwila.. Dlaczego mam mokre stopy? Dlaczego czuję coś, jakby piasek? Dlaczego czuję delikatny wiatr? O co chodzi? - czyli pierwsze kilka myśli, które przeszło mi przez głowę zaraz po obudzeniu. Wszystkie idealnie przypasowane do sytuacji w jakiej się znajduję. Zaczęłam otwierać oczy, ale zaraz je zamknęłam, gdyż oślepiło mnie słońce. Nie no, serio, o co do cholery chodzi? - pytałam się w myślach, czując piasek w majtkach.. Nie fajne uczucie! Pomimo rażącego słońca jednak otworzyłam oczy, by sprawdzić sytuację. Powoli wstałam, w miarę możliwości otrzepałam się z piasku i rozejrzałam się wokoło. Co się wczoraj stało? Dlaczego nic nie pamiętam? Dlaczego wszyscy jesteśmy na plaży? - kolejny raz pytałam się w myślach, patrząc na masę, leżących na piasku ludzi. Gdzieś pośród nich zauważyłam tak dobrze mi znaną burzę loków, do której zaraz podbiegłam.
- Slash, wstawaj, dalej, obudź się! - zaczęłam go szarpać za rękę.
- No przecież nie śpię.. - odpowiedział od niechcenia i przewrócił się na brzuch. - Błee, co to do cholery jest?! - krzyknął i wstał jak poparzony, wypluwając piach z buzi. - Dlaczego jesteśmy na plaży? - zapytał, kiedy już skończył te swoje zabawne ruchy, mające na celu pozbycia się piasku z ubrań i włosów.
- Slash, uwierz mi, że sama chciałabym to wiedzieć. Wczoraj urwał mi się film, nie ma pojęcia co robiłam i dlaczego połowa imprezowiczów, włącznie z nami jest na plaży…
- Ehe, no dobrai. Ale chyba wypadało by obudzić chociaż resztę z naszej bandy i spierdalać stąd prostu do domu!
- Tak, masz rację.. Tyle tylko, że trzeba ich najpierw odszukać gdzieś na tej cholernej plaży!
- Widzę Stevena. O, i Axla tam dalej! - krzyknął po kilkunastu sekundowym rozglądaniu się.
- No dobra, to leć ich obudzić, a ja poszukam innych. - powiedziałam, i zaczęłam iść w przeciwnym kierunku. Zauważyłam Duffa, a zaraz obok jakąś wtulającą się w niego laskę. Chwilunia.. WTULAJĄCĄ SIĘ  NIEGO LASKĘ!
- Hej, ty!! - zaczęłam się drżeć, szybkim krokiem idąc w ich stronę. Nie będzie mi się jakaś dziunia do mojego faceta kleiła! - Hej, koniec spania! - krzyknęłam, znajdując się koło nich i kopnęłam ową dziewczynę w nogę.  Ta obróciła się na plecy i wydała z siebie głośne "Auuuć!" Dopiero teraz dostrzegłam, że to nikt inny jak Lizzy.- Lindsay? Co ty robisz z Duffem? Dlaczego spałaś wtulona w niego? Rządam wyjaśnień! - mówiłam szybko i donośnie.
- Ann? Dlaczego jesteśmy na plaży? - zapytała zaspana, chwytając się za głowę.
- Nie mam pojęcia.  A teraz odpowiedz na pytanie! - mówiłam wkurzona.
- Wierz mi lub nie, ale nie wiem.. Z wczoraj pamiętam tylko część wieczoru. Ale jestem pewna, że do niczego nie doszło!
- No dobra.. Wierzę ci..
- Cieszę się.  Nie wiesz gdzie jest Axl?
- Tam. - odpowiedziałam i wskazałam na Slasha budzącego właśnie Axla. Liz wstała i szybko poleciała w stronę swojego kochasia. Postanowiłam być miła, dla nadal śpiącego Duffa i obudzić go jakoś przyjemnie. Uklęknęłam więc przy nim i nachyliłam się, by go pocałować. Niestety to nie bajka “Śpiąca królewna” więc pocałunek nie zadziałał.
- Duff, wstawaj! - wcale nie krzyknęłam! Tylko donośnie i głośno wypowiedziałam. To podziałało. Blondyn wzdrygnął się i zaraz siedział koło mnie, wypytując dlaczego jesteśmy na plazy i co się wczoraj działo. Moja odpowiedź była oczywiście taka sama jak w innych przypadkach: Nie mam pojęcia, nic nie pamiętam.

***
No i jest następny rozdzialik ;)
Musze Wam szczerze powiedzieć, że bardzo przyjemnie mi się go pisało! Ale nie mam pojęcia jak wyszedł - i to jest właśnie Wasze zadanie: ocenić.
Czekam na komentarze ;)

P.S. Rozdział dedykuję Martynie McKagan, bo podczas czytania Twojego bloga wpadł mi do głowy jeden pomysł, który tu spisałam ;)

sobota, 16 listopada 2013

Rozdział 20

*TYDZIEŃ PÓŹNIEJ*
Ann
Ostatni tydzień minął bardzo szybko. Dziś wracają Axl i Lizzy,  jadę ich odebrać.
Po pracy szybko wróciłam do domu, przebrałam się i ruszyłam w stronę lotniska. Weszłam na halę przylotów, po czym przeczytałam informację, że ich samolot jest opóźniony o dwie godziny. No i zajebiście.. I co ja będę robić przez 2 godziny na lotnisku? Bez sensu, żebym jechała z powrotem do domu, bo nic bym nie zdążyła zrobić, a już bym musiała wracać.. Usiadłam więc na plastikowym krzesełku i zaczęłam czytać jakieś gazety, które leżały na stoliku przed rzędem krzesełek. W jednym z nich zauważyłam moje zdjęcia! Pod wszystkimi był dopisek ‘autor: Ann Brownstone’ i podane namiary na ‘Świat-Foto’! Na twarzy od razu zagościł uśmiech. Po przejrzeniu wszystkiego co było w zasięgu wzroku i obejściu lotniska jakiś tysiąc razy, zostało jedynie 15 minut. Przesiedziałam je na krzesełku, po prostu rozmyślając. Uśmiech nie schodził mi z gęby. Wreszcie otworzyły się drzwi, z których zaczęli wychodzić ludzie. W tłumie wypatrzyłam rudą czuprynę Axla i zaraz ściskałam Lindsay.
- Witam z powrotem w dżungli! - wykrzyczałam, kiedy się od niej okleiłam i zaczęłam ściskać Axla.
- Blondyno, puszczaj, oddychać nie mogę! - mówił na bezdechu Axl, a ja momentalnie go puściłam i razem z Liz zaczęłyśmy się śmiać. - No co, jak na taką drobną osobę, to jesteś silna! - tłumaczył się.
- To teraz, ja, ‘drobna, ale silna’, pomogę wam z walizkami. Zapraszam do wozu! - wykrzyknęłam, chwyciłam dwie torby i zaczęłam je ciągnąć w stronę samochodu. Przez całą drogę opowiadali mi o Majorce. Fajnie widzieć ich takich szczęśliwych. Ciągle na siebie spoglądali, uśmiechali się i całowali.
- Ej dobra, odklejcie się od siebie na chwilę i mówcie coś jeszcze! Mieliście 2 tygodnie w samotności, sporo czasu, żeby się tak lizać i tak dalej… - przerwałam im tysięczny pocałunek w ciągu 23 minut.
- Jak wywołamy zdjęcia, to sobie zobaczysz. Było po prostu zajebiście! A teraz daj nam się nacieszyć sobą przez ostatnie chwile spokoju, w końcu za chwilę wkroczymy do Hell House! - odpyskowała Liz i dalej się całowali.
- Dobra, dobra, okej… Tylko się nie połknijcie! - odpowiedziałam i pokręciłam oczami. Chwilę później staliśmy już koło domu.


Axl
Wziąłem torbę i poszedłem wprost do domu.
- Axl, brachu, kopę lat! - wykrzyknął Steven i się na mnie rzucił.
- Steven puszczaj! - kolejna osoba, która chciała mnie udusić.. - I jakie kopę lat? Nie widzeliśmy się dwa tygodnie. - dopiero przetworzyłem, co ten blondas przed chwilą powiedział.
- Aha. - odpowiedział i poszedł usiąść na kanapę, a ja podniosłem torbę i udałem się do pokoju. Po drodze nie obyło się bez przeróżnych i jakże kreatywnych powitań, jakim było ‘hej!’ od wszystkich. No tak, codzienność… Odłożyłem torbę i od razu zawołałem McKagana.
- Pamiętasz, że dzisiaj ywychozimy z dziewczynami, a reszta przygotowuje imprezę w domu nie? - zapytałem dla pewności.
- No pewnie, ja pamiętam, gorzej z tą ‘resztą’. Znaczy no, wypadałoby im przypomnieć, bo znając ich, zapomnieli nawet, że dzisiaj gramy w Troubadourze. - odpowiedział dryblas.
- To weź ich tu zawołaj. - wydałem rozkaz. Po chwili przybiegli do mojego pokoju.
- Chłopaki, pamiętacie, że dzisiaj szykujecie imprezę-niespodziankę tutaj w domu, prawda? - zapytał Duff.
- No pewnie, że pamiętamy o tej niespodziance! - wykrzyknął Steven.
- Jakiej niespodziance? - zapytała Lindsay, która właśnie wchodziła z Ann do pokoju.
- A o takiej, że miałem Stevenowi przywieźć pamiątkę-niespodziankę z Hiszpanii, ale zapomniałem… - wymyśliłem szybkie kłamstewko...
- Osz ty! A ja tak bardzo chciałem taką fajną pamiątkę! - wykrzyknął zrozpaczony.
- Spokojnie Stevenku, ja tu coś dla was wszystkich mam! - powiedziała Liz i zaczęła przeszukiwać torbę. W końcu, po wyrzuceniu z niej wszystkiego i przekopaniu tego cztery razy, wyjęła kilka papierowych torebek i wręczyła chłopakom. Wszyscy dostali paczkę hiszpańskich fajek i alkoholu, z czego oczywiście niezmiernie się cieszyli. Krótką chwilę później nastąpiła ‘degustacja’.
- Łoo kurwa, ale mocne! - wykrzyknął Slash, po czym znów przykleił się do butelki.
- Ojć, właśnie, Ann, zapomniałam o prezencie dla ciebie! - powiedziała Liz.
- No spoko. - odpowiedziała trochę zasmucona blondynka.
- Oczywiście chodziło mi o to, że zapomniałam go wyciągnąć z torby! - i od razu stała się weselsza. Kobiety… Lindsay po raz kolejny przekopała stertę rzeczy wysypanych z walizki, po czym wręczyła Ann torebkę. Mi tam się nie podobała, ale Lizzy powiedziała, że Annie od zawsze taką chciała, więc i tak ją kupiliśmy. I znów - kobiety…
- Aaa, siostra, wiesz, że od zawsze o takiej marzyłam! - wykrzyczała blondie. Brunetka spojrzała się na mnie wzrokiem typu ‘a nie mówiłam?’, po czym zadecydowała, że wszyscy faceci mają wypierdzielać z pokoju, bo ona chce się rozpakować i pogadać z siostrą. I trzeci raz - kobiety… Nigdy ich nie zrozumiem.  Ale jak kazała, tak uczyniliśmy, przynajmniej mogliśmy w spokoju pogadać o imprezie.


***


Postanowiliśmy, że przejdziemy się z Ann i Liz do The Roxy, w tym czasie chłopacy przygotują dom na imprezę, później pójdziemy do Troubadoura i tam wystąpimy. No i to by było na tyle. Teraz tylko zadziałać.
- Hej kochanie. - zacząłem, podchodząc do stojącej w kuchni Lizzy.
- No hej. - odpowiedziała.
- Co tam? - zapytałem jak taki debil.
- W sumie okej, chociaż mam ochotę się napić. Stęskniłam się za amerykańskim alkoholem. - odpowiedziała. Fuck yeah, teraz ten czas, żeby zagadać o wyjściu.
- To może pójdziemy do jakiegoś klubu, przykładowo Roxy?
- No jasne, czemu nie. To zawołaj resztę.
- Wszystkich, ale po co?
- No bo przecież to tak chamsko wyjść do klubu, bez tych pijaków.
- Ehh, no okej… Chłopaki, Ann! Idziecie do Roxy? - zawołałem i wszyscy się do nas zbiegli.
- Ja chętnie pójdę! - od razu zadeklarowała blondynka.
- To ja też. - dodał Duff.
- Ja nie idę… - powiedział Slash, a bliźniaczki obrzuciły go pytającym spojrzeniem. - No nie mogę, bo, yyy… Bo się umówiłem i tyle. - nawet wyszło prawdziwie. Uff.
- Ja nie idę, bo muszę coś załatwić. - powiedział Izzy.
- A ja się chętnie przejdę! - zakomunikował Adler. Czy on zawsze musi coś spieprzyć?
- Ale jak to, przecież ty musisz iść ze mną. - ratował sytuację Izzy.
- Aha. No to jednak się nie przejdę, sorki dziewczyny, innym razem. - odpowiedział Popcorn z pełną powagą.
- To chodźmy już kochani! - cholera, co ja odwalam? Przecież nigdy tak nie mówię! Na szczęście chyba nikt nie zwrócił na to uwagi.
- Tak, właśnie, chodźmy. - powtórzył dryblas i pociągnął swoją dziewczynę za rękę, w stronę wyjścia. Uczyniłem to samo i minutę później szliśmy już w stronę klubu.


Izzy
- Idę do sklepu, po jakieś ozdoby. - powiedział Kudłacz i zaczął zmierzać w stronę drzwi.
- A my co,mamy tu sami sprzątać? - zapytałem. Nie ma takiej możliwości.
- No.. Przecież to nie jest trudne.
- Hudson, nie wykiwasz nas. Sprzątaj cwelu! - powiedziałem, ale ten dupek miał mnie gdzieś i, i tak wyszedł.
- Izzy, ale przecież tu będzie impreza, nie opłaca się sprzątać, bo i tak będzie syf! - narzekał Steven, który właśnie zmywał naczynia.
- Wiesz Steven, masz rację. Zmyj to do końca i dalej nie sprzątamy.
- Okej! - odparł blondyn i zmywał dalej, a ja walnąłem się na kanapie i zapaliłem fajkę. - O kurdełe, zapomniałem zaprosić Sary! - wykrzyknął po chwili, siadając obok mnie na kanapie, po czym szybko wstał i wybiegł z domu. I nastała cisza. Cisza, która została przerwana po jakiś 3 minutach, kiedy usłyszałem pukanie do drzwi.
- Hej. Bo ja..Yy, ja.. Jest może Ann? - mówiła załamującym się głosem właśnie ONA. Melanie. Mój ideał.
- Tak w sumie, to Ann poszła z Axlem, Lindsay i Duffem do Roxy. - wytłumaczyłem i walnąłem głupkowatą minę. Jeszcze nigdy nie czułem się tak przy żadnej dziewczynie. Serce mocno waliło, ręce lekko drżały. A ona odetchnęła głośno i mocno mnie przytuliła, po czym zaczęła łkać.
- Ale… Ale co się stało?
- Przepraszam, może nie powinnam cię tak po prostu przytulać, ale potrzebuję teraz kogoś, z kim mogłabym pogadać. Ale tak w sumie, to nie będę ci zawracać głowy i sobie już pójdę, pa! - powiedziała, i ocierając łzę spływającą po policzku, odwróciła się na  pięcie i już chciała odejść, ale w ostatnim momencie ją zatrzymałem.
- Nic się nie stało, jeśli potrzebujesz pogadać, to gadaj śmiało, podobno jestem dobrym słuchaczem… - może i marny podryw, ale zadziałał! Zgodziła się, więc zaprosiłem ją do środka, dałem puszkę piwa z imprezowych zapasów i zaczęliśmy rozmawiać.
- Cóż, trochę trudno mi tak mówić o swoich problemach tobie, no bo praktycznie się nie znamy, ale chyba mogę ci zaufać, prawda? Tylko wiesz, jak będzie cię wkurzało moje narzekanie, to powiedz, a się zamknę. - zaczęła, a ja tylko przytaknąłem. Nie przeszkadzało mi ani trochę, mógłbym słuchać jej cały dzień. Mógłbym patrzeć na nią, wsłuchiwać się w ten piękny głos. - No więc, płakałam, bo… Bo Kirk mnie rzucił. I nawet nie chodzi do końca o sam fakt, że mnie zostawił, ale sposób w jaki to zrobił był okropny! Po prostu powiedział, że już mnie nie kocha, że mu się znudziłam, że potrzebuje kogoś nowego, jak Arinda. I zaczął się z nią całować. Przy mnie zaczął się lizać, z tą głupią dziwką, rozumiesz to?! - powiedziała, po czym rzuciła pustą już puszką w telewizor i schowała twarz w dłoniach.
- Nie, nie rozumiem. Zachował się jak ostatni dupek, jak można tak się zachować, wobec tak cudownej dziewczyny? - zadałem pytanie retoryczne, mocno ją do siebie przytulając.
- Cudownej? Mówiłeś o mnie? - dopiero po chwili powiedziała, analizując moje słowa.
- No tak, cudownej. W końcu jesteś piękna, zabawna, inteligentna.
- Serio?
- No tak, przecież byłaś tutaj kilka razy, łatwo dało się zauważyć, ze nie jesteś idiotką.
- Wow, dziękuję. - powiedziała i się uśmiechnęła. Ahh, ten jej uśmiech… - Wiesz Izzy, lubię cię. I to bardzo. Chciało ci się wysłuchiwać tych moich narzekań, zaoferowałeś mi pomoc ot tak.. Dużo to dla mnie znaczy, dziękuję! - powiedziała i pocałowała mnie w policzek. Wtedy do domu wszedł Slash, z kartonem pełnym ozdób.
- Oops, widzę, że przeszkadzam… - powiedział i się zaśmiał.
- Właściwie to nie. A co ty tam niesiesz? - odpowiedziała i zapytała Melanie.
- A karton z ozdobami na dzisiejszą imprezę.
- Ozdabiacie dom na imprezę? Od kiedy? - pytała zdziwiona.
- A bo to nie zwykła impreza, to impreza-niespodzianka na urodziny Ann i Liz. - wyjaśnił.
- O mój boże, faktycznie… A ja nie mam żadnego prezentu! Izzy, idziesz ze mną, pomożesz mi coś wybrać! - powiedziała i pociągnęła mnie za rękę. Ehh, raczej nie przepadam za chodzeniem na zakupy, ale dla niej mogę zrobić wyjątek.


Slash
No i zostałem kurwa sam, z całą imprezą na głowie. Właśnie, gdzie wcięło Stevena? No nie ważne, chyba muszę to coś co kupiłem porozwieszać po całym domu, bo w przeciwnym razie się Wiewióra wkurzy, a ja jeszcze nie chce umierać… Nie ma to jak głębokie przemyślenia. Wracając do tematu imprezy, kupiłem od cholery balonów i serpentyny i wielkie litery “Happy Birthday”, więc powinno być okej. Chwila, chwila… Kupiłem w chuj dużo balonów i nic czym mógłbym je napompować… No to jedyne co mi pozostało, to udekorować pozostałymi ozdobami całą chatę i mieć nadzieję, że Steven za chwilę wróci.


***


Piętnaście minut i zadanie wykonane. Korzystając z faktu, że od występu dzieli mnie jeszcze sporo czasu, usiadłem przed telewizorem i zacząłem oglądać jakiś śmieszny serial, popijając sobie mój ukochany napój, czyli oczywiście Jack’a Daniels’a. Skończył się odcinek i akurat do domu wpadł Pudelek.
- Steven! Jesteś wreszcie! Mam dla ciebie specjalne zadanie.
- Specjalne zadanie? Super, to znaczy, że jestem wyjątkowy! - zaczął się ekscytować.
- No powiedzmy. W każdym razie, widzisz, tam stoi karton… - wskazałem na pudło, stojące na schodach.
- No widzę. - potwierdził.
- No to świetnie. Słuchaj dalej. W nim są balony, które musisz nadmuchać i porozwieszać po domu. - wytłumaczyłem i rzuciłem się na kanapę, bo akurat zaczynał się następny odcinek, tego zajebiście śmiesznego serialu, którego nazwy nawet nie znam. Steven zabrał karton ze schodów i usiadł obok mnie, po czym wziął się za nadmuchiwanie. Po wypełnieniu powietrzem większości z nich, był tak czerwony i tak ciężko oddychał, że kazałem mu przestać.
- Steven, okej już starczy, zaraz się udusisz!
- Ta.. Tak, już dosyć. - powiedział, po czym położył się na kanapie, szybko oddychając.
- No dobra, ja je porozwieszam.. - powiedziałem od niechcenia. Wziąłem kilka balonów i wbiegłem po schodach, a następnie wolno z nich schodziłem, co kawałek przyklejając balon do ściany. Zrobiłem tak i z resztą domu, a kilka po prostu rzuciłem na podłogę. Efekt był całkiem okej, może nie było tak jak na urodzinowych balangach w filmach, ale nie było źle. I tak najprawdopodobniej nachlani goście to zdemolują, więc nie ma co się za bardzo starać.
- Steven, wiesz może która jest godzina? - krzyczałem z mojego pokoju, wyjmując z szafy ‘kreację’ na dzisiejszy wieczór, jaką były skórzane spodnie, szara koszulka i brązowe buty.
- Dochodzi.. - tu usłyszałem śmiech. Ahh ten Adler... - Dochodzi 19. A dokładnie to 18:43.
- O cholera! - krzyknąłem. To my mamy 17 minut do wyjścia na scenę w Troubadourze. Szybko wcisnąłem się w spodnie, założyłem buty i zbiegając po schodach, ubierałem koszulkę i kurtkę. - Steven, ruszaj dupę, zaraz występujemy! - na te słowa blondyn szybko wstał z kanapy i wybiegliśmy z domu jak poparzeni, wpadając na Izzy’ego i Melanie.
- Izzy, stary, zaraz występ! - krzyknął Steven i pociągnął gitarzystę za koszulkę. Teraz nasza trójka biegła w stronę klubu. Zostały 2 minuty do wyjścia na scenę, kiedy wpadliśmy zdyszani na zaplecze.
- Ile można na was czekać? - skrzyczał nas na powitanie Axl.
- Przecież zdążyliśmy idealnie! - odpowiedziałem i chwyciłem gitarę. Axl już miał cos odpowiedzieć, ale przerwał mu Duff.
- Już się zamknijcie, ważne że jesteście. A teraz wychodzimy. - mówił, na co wszyscy przytaknęliśmy i poszliśmy na scenę.



Zagraliśmy kilka piosenek, która mieliśmy wyćwiczone, zanim Rudy wyjechał na wakacje, a wszyscy zaczęli nam bić brawo i pogwizdywać. Nasze solenizantki wypatrzyłem przy barze. Patrzyły na nas wesołe i oczywiście też biły brawa. Zeszliśmy ze sceny i poszliśmy do nich.
- To co, wracamy do domu! - powiedział Ax entuzjastyczniel, a one dziwnie się na nas spojrzały.
- Do domu? A nie zostajemy tu, żeby się napić? - zapytała po chwili Liz.
- Ale no, tu jest tak głośno i w ogóle… - odpowiedział wokalista, a one znów się na nas dziwnie spojrzały.
- Po prostu chodźmy... Mamy w domu zapas alkoholu, no to równie dobrze tam mozna się napić, nie? - powiedział basista. Wszyscy przyznali mu rację i 25 minut później staliśmy pod drzwiami Hell House. Weszliśmy do domu pierwsi i stanęliśmy po środku salonu, a kiedy dziewczyny do niego wstąpiły rozległ się głośny krzyk “Wszystkiego Najlepszego!!”. Miny, jak można się domyślić, bezcenne - buzie otwarte, oczy wytrzeszczone. Kilka sekund później bliźniaczki rzuciły się na nas dziękując. Szczerze mówiąc wolałbym butlę Danielsa w podziękowaniu, ale chyba nie wypada wspominać o tym właśnie teraz…


***
Drugi rozdział pod rząd o urodzinach, jaka ja oryginalna i pomysłowa ;__;
I wgl ten rozdział długi i całkowicie chujowy ;____;  No i za to Was bardzo, bardzo, bardzo, bardzo, bardzo przepraszam! Jestem z niego niezadowolona, ale pisze go od jakiegoś miesiąca no i tak wyszedł… GŁUPI BRAK WENY! Nawet nie wiem, jak mogłabym go pozmieniać, żeby był lepszy…
Ale obiecuję, ze postaram się, żeby następny był lepszy! ;)


A tymczasem zapraszam na bloga mojej znajomej! Co prawda nie jest o Guns n’ Roses, ale opowiada ciekawą historię o codzienności..