poniedziałek, 26 sierpnia 2013

"Live and Let Die" - Prolog

Miami, 14 października 1983 r.

- Ale dlaczego, dlaczego mi to robicie?! - wykrzyczałam do rodziców, wychodząc z domu.
- Kochanie, zrozum, tam dostaliśmy pracę, musimy jechać. - odpowiedział mój ojciec. Nie kurwa, nie zrozumiem! Dlaczego nie mogę zostać tutaj, z Randy i innymi przyjaciółmi, to całe moje życie, mój świat, a rodzice wszystko rujnują.
Dobra, to może od początku.
A więc,
nazywam się Amanda Brooks, ale wszyscy mówią mi Amy, bo to bardziej mi się podoba. Uwielbiam muzykę, a szczególnie rocka. Kocham rysować. Mam raczej trudny charakter, ale da się mnie lubić. Potrafię zaufać komuś dopiero, gdy go lepiej poznam. Nie wiem jak opisać mój styl, ubieram się jak chcę, tak jak mi się podoba, choć często są to koszulki z zespołami lub różnymi nadrukami, rurki lub shorty i glany albo trampki. Nie przepadam za sukienkami i spódniczkami, ani za balerinami czy szpilkami. Mam 16, no prawie 17 lat (12 listopada mam urodziny). Z moimi rodzicami raczej nie dogaduję się jakoś najlepiej.. Mam starszego brata, Glenna, z którym ostatnio widziałam się jakieś 4 lata temu - kiedy miałam 12 lat, a on 21, stwierdził, że wyjeżdża do Australii. Urodziłam się w Miami i tu właśnie mieszkam. No, aż do teraz. Rodzice oznajmili mi dzisiaj, że przeprowadzamy się do Portland. To dlatego tak na nich krzyczałam, mam im to za złe. Przecież od zawsze mieszkamy w Miami i jakoś przez cały czas mieli tu pracę, a teraz nagle mi mówią, że jedziemy na drugi koniec kraju, bo właśnie tam mają nową posadę. Po prostu zajebiście! (Tak, to sarkazm...)
A właśnie, jeszcze rodzice - mama nazywa się Andrea, a tata Dale, mają po 40 lat. Dotychczas ojciec pracował jako dentysta, a matka jako weterynarz. Dotychczas, bo teraz to już sama nie wiem, powiedzieli mi tylko, że mają nową pracę, ale w jakim zawodzie, to już nie dodali...
Wybiegłam z domu, w sumie nie myśląc, dokąd się udam. Chyba do Randy, muszę się z nią
pożegnać. No właśnie, Randy, a właściwie Rachelle Crowell, to moja najlepsza przyjaciółka. Jej mama z pochodzenia jest Portugalką, a ojciec jest Amerykaninem. Ona też urodziła się w Miami. Poznałyśmy się w przedszkolu i od tamtego czasu jesteśmy nierozłączne.
Szybkim krokiem przeszłam przez park i dwie ulice i byłam pod jej domem. Bądź silna Amy, nie płacz, tylko prosto w twarz jej to powiedz. “Ding-Dong” - o nie, nadusiłam na dzwonek, nie jestem jeszcze gotowa! Nie no, okej, spokojnie, dwa głębokie wdechy, ogarnij się.
- O, witaj Amy, wejdź. - powitała mnie ciepłym głosem mama Rachelle, Tania.
- A czy mogłaby pani zawołać do mnie Randy? - zapytałam, starając się nie poznać po sobie, że coś mnie gnębi. Nie wyszło..
- A stało się coś, bo jakaś taka smutna jesteś?
- Ja, yym, po prostu muszę z nią natychmiast porozmawiać.
- Dobrze, Rachelle, kochanie, chodź tu!
- Już biegnę! - usłyszałam głos blondynki, która właśnie zeskakiwała ze schodów. - O, hej Amy! - powiedziała wesoło i rzuciła mi się na szyję.
- Chelle, musimy pogadać. Może chodźmy na spacer albo gdzieś.
- Jasne, chodźmy.
Skierowałyśmy się w stronę wybrzeża, chwilę szłyśmy w ciszy, ale w końcu przełamałam się i zaczęłam:
- Rachelle, słuchaj, jest taka sprawa, bo, ja, emm. - to było dla mnie trudne. Nie wytrzymałam i zaczęłam płakać jak dziecko.
- Amy, co jest, co się stało? - pytała zdezorientowana. Mocno się do niej przytuliłam. Dopiero po chwili się od niej odkleiłam i zaczęłam mówić, szlochając.
- Moi rodzice mii właśnie dzisiaj powiedzieli, że o 20 wyjeżdżamy.
- Ej, wyjeżdżacie? Ale jak to? Wakacje w czasie roku szkolnego?
- Nno właśnie chhodzi o to, że to nie wakacje... Przeprowadzamy się do Portland... - i znowu wybuchnęłam płaczem. Randy zareagowała tak samo. Teraz dwie, płaczące nastolatki stały na środku chodnika, tuląc się do siebie. Minęła kolejna chwila, zanim trochę się uspokoiłyśmy.
- Ale dlaczego? - zapytała.
- Rodzice znaleźli tam pracę. No właśnie, muszę już spadać, jest 17, a ja jeszcze się nie spakowałam. Tylko Chelle, przyrzeknij mi, że będziemy do siebie dzwonić i pisać listy. Błagam, przyrzeknij mi to! I powiedz, że o mnie nie zapomnisz...
- Oszalałaś czy co? Oczywiście że nie zapomnę! I przyrzekam! - wypowiedziała z pełną powagą i podała mi mały palec.
- W takim razie wierzę ci. - też podałam jej mały palec. - Kocham cię Randy!
- A ja ciebie Amy! - i znowu się przytulałyśmy. Jak ja dam radę bez niej? Nie mam pojęcia. A teraz wypadało by iść się spakować, bo za 3 godziny wyjeżdżamy...
Po 10 minutach szybkiego marszu byłam już w domu. Łzy ciągle ciekły mi po policzkach Wzięłam puste pudła, które stały w salonie i pobiegłam do pokoju. Po kolei wrzucałam do nich wszystko z półek, szaf i biurka. Później przyszedł czas na płyty, plakaty i mojego kochanego akustyka. Tak, gram na gitarze. A raczej pogrywam - nie jestem może najlepsza, ale trudno.. Całe pakowanie zajęło mi 2 godziny. Poznosiłam kartony na dół, powkładałam je do auta i byłam raczej gotowa. Przynajmniej fizycznie...
- Amy, masz wszystko? - zapytała mama, kiedy staliśmy już przed domem, tuż przed odjazdem.
- Tak. - powiedziałam smutno, wycierając wciąż cieknące łzy i udałam się do samochodu. Zajebiście, jeszcze tylko 45 godzin podróży...


ŻEGNAJ MIAMI!

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
No i oto prolog nowego opowiadania, błagam o szczere opinie!

Bohaterowie "Live and Let Die"


Amanda "Amy" Brooks

Saul "Slash" Hudson

Steven Adler

W. Axl Rose

Duff McKagan

Izzy Stradlin

Rachelle "Randy" Crowell

Ivy Walters

Sky Kathleen Isbell

Michelle Scodelario

Melissa Wallers


czwartek, 22 sierpnia 2013

Rozdział 17

Dobra, ten rozdział jest do dupy... Tak mi się przynajmniej wydaje,
choć to Wy macie oceniać, więc zapraszam do komentowania :)
Ale uwierzcie mi, że miliard razy go czytałam i poprawiałam,
a wyszedł jak wyszedł.. . No cóż, miłego czytania :D


Duff
Polazłem do tego sklepu, kupiłem chyba z 10 batonów czekoladowych i wracałem do Hellhouse cały wesoły, że dziewczynki będą zadowolone, z tego, że ich wujek tak się poświęcił i leciał do sklepu specjalnie po słodycze dla nich. Wchodząc słyszałem jakieś śmiechy. Poszedłem do salonu, i zastałem dość dziwny widok. Ali z Liv siedziały nadal na tym samym fotelu, uśmiechnięte od ucha do ucha, jakieś takie wyciszone; Ann siedziała na kolanach Hudsona i śmiała się wniebogłosy, a chłopacy mieli z niej polewkę.
- Ej, co jest? - zapytałem dość zdziwiony.
- Daliśmy twojej dziewczynie skręta, i nieźle zadziałał... - powiedział Slash.
- Co? Ann, wszystko w porządku? - zapytałem, bo jakoś dziwnie oddychała.
- Aaaa, Duff! - rzuciła mi się na szyję, nadal się śmiejąc. - Ten dom jest taki piękny, ulica też, i ta kanapa, i telewizor, i w ogóle wszystko, cały świat jest piękny! - krzyczała, wciąż się śmiejąc.
- Emm, okej... - never again! Nigdy nie dostanie żadnego skręta, źle to na nią działa! Krzyczy, śmieje się, plecie różne głupoty i buzia jej się nie zamyka... Teraz chodziła po kuchni i podziwiała, jakie to piękne są szafki i zlew, czajnik, itd. - Ej, chwila, chłopaki, a co się stało Alicii i Liv?
- To samo... - tym razem odrzekł Izzy.
- Daliście im skręta?
- No, zaczęliśmy sobie palić i one powiedziały, że też coś takiego chcą, no to im daliśmy - wyjaśnił Saul.
- Kurwa, nawet na chwilę was z dziećmi nie można zostawić!
- O jejuu, nie wkurzaj się, tylko lepiej idź ogarnij Ann, bo to dziwnie na nią podziałało. - odpowiedział Adler, wskazując na moją dziewczynę, która właśnie nalała sobie wody do  miski i piła z niej w taki sposób jak psy...
- Kochanie, chce ci się pić? - zapytałem, podchodząc do Ann.
- Nie, ale sprawdzam, jak to jest być psem!
- Aha, dobra... - w takim stanie to chyba jeszcze nigdy nie była. Ma totalny odlot! - To może teraz sprawdzisz, jak to jest być niedźwiedziem, który hibernuje zimą? Musisz tylko iść do naszego pokoju, położyć się do łóżka i zasnąć. To jest na prawdę super! - gadałem jak do dzieciaka, ale byłem już trochę przyzwyczajony, w końcu od dość długiego czasu mieszkam ze Stevenem, a on ma różne odpały.
- Jasne! - i poleciała do pokoju.
- Ani kurwa na chwilę zostawić nie można... - gadałem, kręcąc głową z niedowierzeniem i patrząc na chłopaków, którzy oglądali MTV.
Lindsay
Poszliśmy z Axlem do jakiegoś hiszpańskiego baru (no nic dziwnego, w końcu jesteśmy w Hiszpanii...) i zaraz po wejściu do niego, Rudzielec mnie opuścił - zauważył flippera The Rolling Stones... Zamówiłam 2 piwa i do niego poszłam.
- Ja wiem, zostawiłem cię zaraz po wejściu, ale uwielbiam flippery, więc daj mi kilka razy zagrać, proszę! - i słodko się uśmiechnął. Nie dało się odmówić.
Tak nam minęło popołudnie i część wieczora, później udaliśmy się do hotelu. W pokoju Axl zaczął coś mówić, ale nagle przerwał, podbiegł do stolika, wziął kartkę i długopis i zaczął pisać. Spojrzałam się na niego, chyba w dość dziwny sposób, bo od razu zaczął się tłumaczyć.
- Wiem, że to było dziwne, ale bardzo długo myślałem nad tekstem piosenki dla Michelle i właśnie wpadła mi do głowy, więc żeby nie zapomnieć, od razu to zapisałem. - tłumaczył się, machając kartką.
- Okej, to sobie pisz, a ja idę wziąć prysznic.
Wzięłam prysznic, zmyłam makijaż, przebrałam się, a kiedy wyszłam, Axl siedział w dokładnie taki sam sposób i ciągle pisał. A myślałam, że spędzimy jeszcze pozostałą część wieczoru razem... A z reszta, whatever, i tak jestem bardzo zmęczona, nie będę się prosić o pogawędkę...

***

Przebudziłam się ok. 4 nad ranem, a Axl nadal siedział w tym samym miejscu i pisał.
- Wiesz, normalnie mi się płakać chcę, jak tak na ciebie patrzę! Podkrążone i zaczerwienione oczy, taki zmarnowany... Siedzisz tak całą noc i nie myślisz o mnie, tylko o Michelle, a przecież to są nasze wakacje! - powiedziałam z wyrzutem, stawiając nacisk na ‘nasze’.
- Ej nie no, nie płacz, przecież cię kocham! I myślę o tobie! Właśnie, to jest to! - było miło, kiedy tak o mnie mówił, ale ‘właśnie, to jest to’ wszystko zepsuło...
- Co jest co?
- Wpadł mi do głowy pomysł na kolejną piosenkę! A tak właściwie to dwie, bo te teksty jakoś mi się nie komponują...
- No dobra, jak chcesz, w takim razie idę spać dalej... - łudziłam się, że może przeprosi i zabierze mnie na wschód słońca na plażę, ale nie to nie. Jak mu tak dobrze idzie, to niech sobie pisze, ja w takim razie wolę się wyspać, niż oglądać jakieś głupie słońce...

Ann
Obudziłam się w nocy, i jakoś nie pamiętałam nic z wieczoru, taka pustka. Wiem tylko, że spędziłam miłe popołudnie z Sarhą, a jak wróciłam do domu to się o coś wkurzałam na chłopaków. Po cichu wygramoliłam się z łóżka i zeszłam na dół, by się napić.
- O hej, jeszcze nie śpisz? - zapytałam Slasha, który siedział na kanapie, pogrywając na gitarze.
- A, jakoś nie mogę... - odpowiedział łagodnie, nie przestając grać. Tak btw. lubiłam kiedy mówił w ten sposób... Przysiadłam się do niego.
- Em, Saul, mógłbyś na chwilkę przestać grać i powiedzieć mi, dlaczego nie pamiętam nic z wieczoru?
- Okej. No więc, od czego by tu zacząć, wróciłaś z pracy i zaczęłaś na nas krzyczeć, bo... - tu przerwał - no mniejsza dlaczego. I wtedy powiedziałem, żebyś się wyluzowała i dałem ci skręta. I po nim ci trochę odbiło.
- Co?!
- Ciiii! No było dokładnie tak jak mówię i nawet się przyznałem, że to ja oferowałem ci zielsko, widzisz jaki dobry jestem.
- No faktycznie, taki dobry, że dałeś mi zioło... A w jaki sposób ja to spaliłam? Bo na pewno nie z własnej woli, przecież wiesz, że zawsze byłam przeciwna dragom.
- Yym, no po pierwszym zaciągnięciu sama chciałaś palić dalej, tak jakoś...
- No nieważne, idę spać, dobranoc! A tak w ogóle to która jest godzina?
- 2:13, dobranoc!

NASTĘPNEGO DNIA:

Dzisiaj w pracy jest trochę nudno, rzadko ktoś przychodzi… Jutro mam moją pierwszą sesję, jest ona robiona dla jakiegoś magazynu, a tematyka to ‘W mieście’. Cieszę się jak zwariowana, ciągle o tym gadam, Sarha chyba już słuchać nie może… No cóż. W końcu wyciągnęłam od chłopaków informacje, na temat tego, co się wczoraj stało. Znaczy kompletne informacje. Chyba muszę zainwestować w koszulkę z napisem “Geniusz zła”, pasowałaby! W każdym razie, uwielbiam tą pracę, płacą mi za to, że całą zmianę gadam z przyjaciółką i tylko czasami muszę coś doradzić lub cyknąć zdjęcie, genialne!
Nareszcie wybiła 14.00, przebrałam się i leciałam do domu. Do domu dosłownie wpadłam, bo wchodząc potknęłam się o próg.
- Jaki piękny dzień, prawda? - zapytałam, wchodząc do salonu. Chłopacy, tj. Steven, Slash i Duff oglądali jakiś mecz.
- Zioło jeszcze działa? - zapytał niższy blondas. - Taka wesolutka jesteś i znowu wszystko jest piękne…
- Co? - nie ogarnęłam o co mu chodzi z tym, że wszystko jest piękne. No nie ważne… - Nie, po prostu jestem podekscytowana, bo jutro mam moją pierwszą, profesjonalną sesję i na dodatek moje zdjęcia znajdą się w jakimś czasopiśmie!

- To ty jesteś modelką? - zdziwił się Stev.
- Nie, mówiąc moje zdjęcia, miałam na myśli, że mojego autorstwa. - typowy Steven - Ej, chwilunia, gdzie się podział Izzy, a co ważniejsze, gdzie do cholery są Alicia i Liv?

wtorek, 13 sierpnia 2013

Rozdział 16

No to proszę, oto nowy rozdział :) Wyszedł nawet długi, mam nadzieję, że też całkiem znośny.
Aha, i w ankiecie mam już 27 odpowiedzi, z czego jestem meeega zadowolona, tylko błagam, błagam, błagam, błagam, komentujcie! To na prawdę dodaje mnóstwo energii do napisania następnych i przynajmniej znam Waszą opinię, wiem co mam poprawiać, a czego nie zmieniać, o czym więcej pisać, itd.
Miłego czytania!

Lindsay
Wstaliśmy koło 10 rano i zaraz poszliśmy na plażę. Oj, jak ja kocham plażę! Piasek, słońce, ten specyficzny zapach wody. Rozłożyłam ręcznik i zaczęłam się opalać.
Axl nie opuszczał mnie ani na krok. Kiedy znudziło mi się opalanie, przechadzaliśmy się brzegiem morza albo pływaliśmy. Po południu poszliśmy do jakiejś knajpki przy plaży. Zamówiłam sobie jakieś hiszpańskie piwo i kalmara, a Rudzielec rybę z frytkami i to samo piwo. Bez przerwy mi się przyglądał.
- O co chodzi? – zapytałam, bo nie wiedziałam o co biega, ciągle się na mnie gapił.
- O nic, po prostu cię kocham.
- Ooh, ja też cię kocham. I dziękuję! Dziękuję za wszystko! – połączyliśmy się w namiętnym pocałunku. Przynieśli nasze zamówienia, szybko zjedliśmy i wracaliśmy do hotelu, kiedy zatrzymała nas jakaś dziewczyna.
- Jesteś Axl Rose, prawda? Axl Rose z Guns n’ Roses! Widziałam was w Trobadourze w Los Angeles! Dasz mi autograf? Proszęę!
- Aa, jasne! – Axl chyba trochę się zdziwił, ale chętnie podpisał się dziewczynie w notesiku. I poszliśmy dalej.
- No Axl, gratuluję, to twoja pierwsza fanka prosząca o autograf!
- Ha, no właśnie! Ale jazda! Jestem sobie w Hiszpanii i jakaś dziewczyna z Los Angeles mnie prosi o autograf! Normalnie niesamowite!
- Dobra dobra, spokojnie bo za chwilę mi tu na zawał zjedziesz! – uśmiechnęłam się.
- To co, trzeba to uczcić, co? – zapytał Axl i pociągnął mnie w stronę baru.
Ann
Wczoraj Liz z Axlem wylecieli. No, nawet nie wiem gdzie, bo Lizzy nie zdążyła mi powiedzieć, ale mam nadzieję, że zadzwoni. Albo może ja powinnam zadzwonić? Nie, pewnie relaksują się z Rudym, nie będę im przeszkadzać. Jak będzie chciała to zadzwoni. Hmm, po co ja tyle o tym myślę, przecież Lindsay jest dorosła, jak zadzwoni to zadzwoni, jak nie to nie. Ja i tak mam dużo roboty przy tej bandzie dzikusów. A tak swoją drogą, bardzo leniwe te dzikusy. Na schodach od wczoraj jest straszny syf, a oni nie raczą po sobie posprzątać - z tego co widzę, leżą tam jakieś stringi którejś z dziwek, które wczoraj nas odwiedziły, kilka butelek i puszek, jakaś stara kanapka, kawałek pizzy i... zużyty kondom - fuuj!
- Chłopaki, może byście posprzątali to, co zostawiliście na schodach?
- Późnieeej! - odpowiedzieli chórkiem.
- Ale to leży tam od wczoraj, kiedy według was nastąpi to 'później', hmm?
- Później, znaczy nie teraz... - genialne wyjaśnienie Loczka.
- Nie, tak się bawić nie będziemy, albo posprzątacie to teraz, albo zrobię wam przymusowy post od alkoholu, papierosów i dragów! - hehe, szantaż najlepszy! Od razu ruszyli dupska z kanapy i zaczęli to ogarniać. Muszę tak częściej robić, a nie prosić i błagać, zanim za cokolwiek się zabiorą. Heh, Ann - geniusz zła, brzmi ładnie! No, teraz i tak nie jest najgorzej, bo staram się pilnować, żeby nie roznieśli domu, ale co będzie, jak pójdę do pracy? A to nastąpi już jutro... Z jednej strony się cieszę, ale z drugiej raczej nie za bardzo - skończy się lenistwo, będzie trzeba codziennie wcześnie wstawać, robić imprezy tylko w weekendy... Nie no, z tymi imprezami to tylko żartowałam, po prostu będę musiała pić mniej niż dotychczas albo chociaż mniej niż ostatnio, czyli przedwczoraj... Przynajmniej to fajna praca i wiąże się z moją pasją, gorzej by było, gdybym miała na przykład tańczyć na rurze w tych różnych klubach, które to tak często odwiedzają chłopaki... Znaczy nie Duff i Axl, przynajmniej z tego co mi wiadomo...
Chłopcy posprzątali i wrócili do jakże ważnego zajęcia, jakim było oglądanie telewizji. Tak w sumie to ja nie lepsza, też dzisiaj tylko siedzę i plaszczę tyłek na kanapie, wgapiając się w ekran. No cóż… Właśnie leciał jakiś horror o tytule 'Cicha noc, śmierci noc'. Nie ma to jak latem puszczać horror, w którym mordercą jest ktoś przebrany za Świętego Mikołaja... W pewnym momencie zadzwonił telefon, przerywając ciszę. Już chciałam wstać, ale Slash zrobił to pierwszy, normalnie się zdziwiłam.
Slash
Zadzwonił telefon, to się ruszyłem, żeby uniknąć darcia mordy ze strony jakże kochanych przyjaciół. A poza tym wkurwiał mnie ten dzwonek.
- Halo?
- Slash, to ty?
- Tak, a kto mówi?
- Z tej strony Steven Tyler. Mam do ciebie prośbę stary, mógłbyś się przez najbliższy tydzień zająć dwójką dzieci? Taka wiesz, przyjacielska prośba, w zamian mogę ci na przykład załatwić kilka nowych gitar, albo co tylko będziesz chciał. - i tu pewnie by się ktoś zdziwił, że do mnie dzwoni sam Steven Tyler. Ale nie ma w tym nic dziwnego, kiedyś się poznaliśmy na imprezie, a nawet kilku i tak się jakoś zakumplowaliśmy... Oto cała historia.
- No dobra, ale ile mają lat i w ogóle może byś coś więcej powiedział...
- Okej okej, a więc chodzi o to, żebyś przez tydzień zaopiekował się moją córką Liv i jej najlepszą przyjaciółką Alicią, bo muszę, razem z rodzicami Alici wyjechać na tydzień. Mają po 8 lat.
- To poczekaj chwilkę. - położyłem słuchawkę na blacie i zawołałem Ann. Szybko przyszła. - Słuchaj Ann, nie byłoby to problemem, gdyby przez najbliższy tydzień zamieszkały u nas dwie dodatkowe osoby? - uśmiechnąłem się słodko. Ann się zgodziła. - Okej Steven, nie ma problemu.
- Dzięki stary, mam u ciebie dług. Będę za pół godziny. Dzięki wielkie! - i się rozłączył. Chyba byłem ostatnią deską ratunku, bo strasznie się ucieszył. No, mniejsza o to. Wziąłem butlę Daniels'a i wróciłem do oglądania filmu. Siedzieliśmy na kanapie, wgapiając się w ekran i nawet wciągnęliśmy się w akcję. Pół godziny minęło szybko i akurat w strasznym momencie rozległo się pukanie do drzwi. Steven ze strachu przytulił się do McKagana.
- Ej Steven, może odkleiłbyś się od mojego faceta, co? - zapytała Ann, śmiejąc się.
- A ta, jasne... - odpowiedział Dywan, dość przestraszony. Przez tą butelkę Daniels'a i to, że wciągnąłem się w film, na śmierć zapomniałem, że Tyler miał przyjechać, więc Ann wstała otworzyć drzwi.
- Stte-ste-Steven Tyler? - nie dowierzała.
- Ta-ta-tak to ja. - śmiał się z niej. - No także tu są dziewczynki, to ich rzeczy. Miłego tygodnia, pa! - wrzucił torby, wepchnął Liv i Alicię do korytarzyka przy wejściu i pobiegł do auta. Ann chyba wciąż nie do końca mogła uwierzyć, że to był właśnie prawdziwy Steven Tyler i stała z dziwną miną przy drzwiach. Chyba tylko ona nie wiedziała, że w miarę dobrze znamy się z Tyler'em. Dokładnie, nie tylko ja, reszta też.
Ann
No normalnie nie mogłam uwierzyć. Dzień jak co dzień, otwieram komuś drzwi wieczorem, a tu Steven Tyler!
- Ymm, dobra, Saul, możesz mi to wszystko wyjaśnić? - zapytałam, kiedy ułożyłam sobie wszystko w głowie.
- No co, przecież pytałem się czy mogą u nas dwie dodatkowe osoby mieszkać przez tydzień...
- Ta, ale mogłeś powiedzieć, że to dzieci, tym bardziej, że to córki samego Stevena Tylera! A w ogóle to skąd się znacie?
- No więc, znamy się z kilku imprez. A tak w gwoli ścisłości, tylko Liv jest córką Tylera, Alicia to córka jego przyjaciół...
- Okej, a która to która?
- Ja to Liv! - krzyknęła mała brunetka, podnosząc do góry rękę, w której trzymała lalkę, o kolorze włosów dokładnie takim samym jak jej.
- A ja to Alicia! - krzyknęła blondynka, unosząc rączkę z lalką, też blondynką.
- Okej, to może ja wam teraz przedstawię nas. - dziewczynki podeszły bliżej do mnie - Tam, na fotelu siedzi wujek Izzy, później taki blondyn na kanapie to wujek Steven, obok niego siedzi wujek Duff, a tutaj stoi wuja Slash. A ja jestem ciocia Ann. - zmierzyły wszystkich wzrokiem. - To co dziewczynki, może chcecie coś do picia albo do jedzenia?
- Ja bym chciała soczek! - powiedziała Alicia.
- To ja też! - dodała Liv.
- Okej, to może zostańcie tutaj z wujkami, a ja wam pójdę po soczek... - poszłam do kuchni, zastanawiając się, czy mamy sok, czy nie. Na całe szczęście w lodówce stały dwa katony pomarańczowego. Wyjęłam szklanki, zalałam je sokiem i wróciłam do salonu. Slash wygłupiał się z Liv, a Duff bawił się lalkami z Alicią. Słodko to wyglądało! Teraz zrozumiałam, że chcę mieć dzieci z Duffem. Znaczy nie teraz, ale kiedyś na pewno. Jak już będziemy starsi, Gunsi odniosą sukces i przede wszystkim, kiedy będziemy mieli warunki, by wychowywać dzieci. Tak właśnie wyobrażam sobie przyszłość - trójka dzieci, dwie dziewczynki i chłopczyk. Dobra, rozmarzyłam się, a dziewczynkom pewnie chce się pić.
- Liv, Ali, macie tutaj soczek pomarańczowy. - postawiłam szklanki na stoliku, przed kanapą.
- Jeej, soczek! - wykrzyknęły radośnie i chwyciły za szklanki, uspokajając się.
- Co Duff, widzę że Ci się spodobało bawienie lalkami? - zapytałam żartobliwie, widząc jak blondas trzyma dwie laleczki w rękach.
- No wiesz, lubię dzieci.
- Aha. To super, bo będziesz się nimi zajmował codziennie, gdyż ja od jutra idę do pracy. Nie będzie picia, spania do 14, ani innych tym podobnych… - uśmiechnęłam się złowieszczo. Duff zrobił smutną minkę.
- Ale, że w ogóle picia? Cały tydzień? No proszę cię kochanie moje!
- No dobra, będziesz mógł pić, ale dopiero wieczorami i mało.
- Ale no…
- Duff, daj spokój, bo się rozmyślę i nie będziesz mógł w ogóle… - kolejny dobry przykład, na to, że jednak jestem mistrzem zła. No, ja po prostu stawiam na swoim. Przysiadłam się na kanapę, dziewczynki skończyły pić i przysiadły się do nas.
- To co małe, chyba pora spać, co? – raczej oznajmiłam, niż zapytałam, bo na zegarku pojawiła się 23.00, i widziałam, że już trochę mrużyły oczy. – A więc chodźcie za mną, pokażę wam, gdzie macie pokój. – Wzięłam ich torby i zaprowadziłam na górę, do pokoju Axla i Liz. One szybko się przebrały i wskoczyły pod kołdrę. Poczekałam chwilę aż zasnęły i po cichutku wyszłam z pokoju.
- Jakie one słodkie! – stwierdziłam, wchodząc do salonu.
- Fakt, są świetne. – przyznał Duff. – To co, siadaj oglądamy ten film do końca.
- Nie Duffy, ja idę spać, bo jutro nie wstanę, a raczej nie wypada spóźnić się w pierwszy dzień…
- Dobra, to idę z tobą.
- Jasne jasne, spać… - zaczął przedrzeźniać Slash.
- Tak Saul, spać! Jak chcesz, to możesz, no nie wiem, stać pod drzwiami, to usłyszysz, że tylko śpimy! – nie wiem po co to powiedziałam, ale jak chce, to niech podsłuchuje…
- Wystarczy, że siedzę u mnie w pokoju, ściany są na tyle cienkie, że wszystko słychać, także wiem, jak kończy się większość waszych wieczorów…
- Dobra, weź się zamknij, po prostu zazdrościsz… - odparł McKagan.
- A teraz dobranoc! – wykrzyknęłam i pociągnęłam blondyna za sobą. Przebraliśmy się, położyliśmy się i szybko zasnęłam, to wszystko. Przysięgam!


NASTĘPNEGO DNIA


Obudziłam się ok. 6.30, czyli idealnie tak jak chciałam. Ja to mam wyczucie! No dobra, budzik mnie obudził… No, whatever. Uszykowałam sobie ciuchy, pobiegłam z nimi na dół, do łazienki, wzięłam szybki prysznic, przebrałam się i polazłam do kuchni. Szybko zrobiłam dwie kanapki i kawę, zjadłam, wypiłam i już chciałam wychodzić, kiedy pomyślałam, że powinnam zrobić śniadanie reszcie, bo znając ich, to dziewczynki by głodowały przez cały dzień, a oni tylko by pili… Szybko zrobiłam górę kanapek, postawiłam na stoliku w salonie, a na samym szczycie zostawiłam karteczkę.
Do ‘Świata-Foto’ maszerowałam jakieś pół godziny, na zaplecze weszłam dokładnie o 7.55. Przywitałam się z nowym szefem, Lewis’em, on wyjaśnił mi, co dokładnie mam robić i dał mi plakietkę, na której pisało ‘Ann Brownstone, fotograf.’, i widniało logo ‘Świata-Foto’.  Poznałam też menadżerkę owego sklepu, nazywała się Sarah Brenth, 19 lat, urodziła się w Kanadzie, ale w wieku 2 lat, na stałe przeprowadziła się z rodzicami do Los Angeles. Straciła ich, gdy miała 17 lat, matka zmarła na raka płuc, a ojciec kilka godzin później miał wypadek samochodowy. Opowiedziała mi to wszystko przez pierwszą godzinę w pracy, później przyszli moi pierwsi klienci. Chcieli, abym robiła zdjęcia na ich ślubie, który zaplanowali na 1 czerwca, czyli najbliższą sobotę. Cieszę się jak opętana, będę fotografem na czyimś ślubie, yay! Przez większość czasu gadałam z Sarhą (wiem, że raczej się tak nie odmienia, ale cóż, ja właśnie tak będę :p – przyp. Aut.), kilka razy przyszli klienci, dwa razy robiłam zdjęcia paszportowe i umówiłam się na kolejną sesję - tym razem miały to być zdjęcia do jakiegoś magazynu. I znów yay! Zmianę skończyłam o 14.00 i chciałam iść prosto do domu, ale zatrzymała mnie Sarah.
- Hej, może poszłybyśmy na mrożoną kawę? Lepiej się poznamy i w ogóle…
- Jasne! – od razu się zgodziłam, w końcu nic nie stało na przeszkodzie. Choć trochę martwiłam się o Liv i Ali, no, z chłopakami nigdy nic nie wiadomo…


Duff
Obudziłem się, a Ann nie było już przy mnie. Nic dziwnego, była 12.00. Ubrałem się i zszedłem na dół. Na stole, w salonie stał stos kanapek, a na górze leżała karteczka z napisem ‘Smacznego! Tylko pamiętajcie, żeby podzielić się z dziewczynkami. ~ xoxox Ann.’ No to warto by obudzić resztę, bo później będą się fochać, że na pewno zjadłem więcej, niż oni... Przeszedłem się więc po pokojach, waląc metalową łyżką o patelnię - najlepszy sposób na obudzenie. Liv i Alicii nie musiałem budzić, bo wstały wcześniej i bawiły się grzecznie lalkami w swoim pokoju.
- Chodźcie na śniadanie lejdis, mam nadzieję, że lubicie kanapki...
-A wy co, nie jecie? - zapytałem, zdziwiony, że kanapki są jeszcze nie ruszone.
- Jemy, tylko co? - zadał genialne pytanie Steven.
- No, może tą górę kanapek, która stoi o tu na stoliku? - zapytałem ironicznie, wskazując na talerz ze śniadaniem. Ta, Stevenek chyba wciąż był pod wpływem, źrenice miał małe i nie do końca kojarzył, a poza tym uśmiech mu z gęby nie schodził... No, to ostatnie to raczej nie efekt jakiś narkotyków, to jego stała cecha, ale mniejsza o to...
- Tylko Steven nie ogarnął, my po prostu czekaliśmy na ciebie i dziewczynki, bo przeczytaliśmy tamtą kartkę na górze... - wyjaśnił spokojnie Izzy.
- To co, można już jeść? - zapytał zniecierpliwiony Slash.
- Można, smacznego więc! - odpowiedziałem i wygłodniali rzuciliśmy się na talerz. Kanapki zniknęły w góra pięć minut.
- Najedzone? - zapytałem Ali i Liv, które siedziały razem na fotelu.
- Tak, tylko ja to bym coś słodkiego jeszcze zjadła... - powiedziała niepewnie Liv.
- No ja to w sumie też... - dodała Alicia
- Coś słodkiego... - myślałem na głos - raczej tu nic nie mamy, ale jeśli chwilę poczekacie, to pójdę do sklepu i wam coś kupię. Zgoda?
- Zgoda! - odpowiedziały radośnie dziecinki i zaczęły oglądać telewizję. Wziąłem jakieś pieniądze, które leżały na blacie w kuchni i wyszedłem z Hellhouse.


Ann
Wypad z Sarhą był udany, praktycznie ciągle się śmiałyśmy. Na prawdę ją polubiłam i sądzę, że mogę ją już określić mianem przyjaciółki. Nie chciało mi się iść pieszo, więc spod kawiarenki zamówiłam sobie taksówkę. Szybko dojechałam do domu, ale widok, który tam zastałam raczej nie był najlepszy. Duffa nigdzie nie było, Steven spał pod telewizorem, Slash siedział z Izzy na kanapie i śmiali się wniebogłosy, ale najgorszy był powód, z którego się śmiali - Liv siedziała z Alicią na fotelu, a w buziach miały jointy.
- Boże, dziewczynki, skąd wy to macie? - podbiegłam do nich i wyrwałam im skręty z buzi.
- Boo-bo, a wuja nam to, ahahaha! - starała się wyjaśnić Liv, ale była na haju i zaczęła się śmiać, na co tak samo zareagowała Ali.
- Slash, Izzy, czy was już do reszty pojebało?!
- Ale o co ci chodzi, one mają ubaw! - odrzekł jak gdyby nigdy nic, Saul.
- Jaki kurwa ubaw, ona mają dopiero 8 lat, jesteście nie poważni czy co?
- No wiesz, nie mam jeszcze 20 lat i do napoważniejszych nie należę... - odpowiedział Mulat. - Weź się wyluzuj, siadaj z nami, zaciągnij się i będzie okej! - dopowiedział, pociągnął mnie tak, że wylądowałam mu na kolanach i włożył mi do ust skręta. Chcąc-niechcąc zaciągnęłam się, i serio, momentalnie poczułam się lepiej!