sobota, 16 listopada 2013

Rozdział 20

*TYDZIEŃ PÓŹNIEJ*
Ann
Ostatni tydzień minął bardzo szybko. Dziś wracają Axl i Lizzy,  jadę ich odebrać.
Po pracy szybko wróciłam do domu, przebrałam się i ruszyłam w stronę lotniska. Weszłam na halę przylotów, po czym przeczytałam informację, że ich samolot jest opóźniony o dwie godziny. No i zajebiście.. I co ja będę robić przez 2 godziny na lotnisku? Bez sensu, żebym jechała z powrotem do domu, bo nic bym nie zdążyła zrobić, a już bym musiała wracać.. Usiadłam więc na plastikowym krzesełku i zaczęłam czytać jakieś gazety, które leżały na stoliku przed rzędem krzesełek. W jednym z nich zauważyłam moje zdjęcia! Pod wszystkimi był dopisek ‘autor: Ann Brownstone’ i podane namiary na ‘Świat-Foto’! Na twarzy od razu zagościł uśmiech. Po przejrzeniu wszystkiego co było w zasięgu wzroku i obejściu lotniska jakiś tysiąc razy, zostało jedynie 15 minut. Przesiedziałam je na krzesełku, po prostu rozmyślając. Uśmiech nie schodził mi z gęby. Wreszcie otworzyły się drzwi, z których zaczęli wychodzić ludzie. W tłumie wypatrzyłam rudą czuprynę Axla i zaraz ściskałam Lindsay.
- Witam z powrotem w dżungli! - wykrzyczałam, kiedy się od niej okleiłam i zaczęłam ściskać Axla.
- Blondyno, puszczaj, oddychać nie mogę! - mówił na bezdechu Axl, a ja momentalnie go puściłam i razem z Liz zaczęłyśmy się śmiać. - No co, jak na taką drobną osobę, to jesteś silna! - tłumaczył się.
- To teraz, ja, ‘drobna, ale silna’, pomogę wam z walizkami. Zapraszam do wozu! - wykrzyknęłam, chwyciłam dwie torby i zaczęłam je ciągnąć w stronę samochodu. Przez całą drogę opowiadali mi o Majorce. Fajnie widzieć ich takich szczęśliwych. Ciągle na siebie spoglądali, uśmiechali się i całowali.
- Ej dobra, odklejcie się od siebie na chwilę i mówcie coś jeszcze! Mieliście 2 tygodnie w samotności, sporo czasu, żeby się tak lizać i tak dalej… - przerwałam im tysięczny pocałunek w ciągu 23 minut.
- Jak wywołamy zdjęcia, to sobie zobaczysz. Było po prostu zajebiście! A teraz daj nam się nacieszyć sobą przez ostatnie chwile spokoju, w końcu za chwilę wkroczymy do Hell House! - odpyskowała Liz i dalej się całowali.
- Dobra, dobra, okej… Tylko się nie połknijcie! - odpowiedziałam i pokręciłam oczami. Chwilę później staliśmy już koło domu.


Axl
Wziąłem torbę i poszedłem wprost do domu.
- Axl, brachu, kopę lat! - wykrzyknął Steven i się na mnie rzucił.
- Steven puszczaj! - kolejna osoba, która chciała mnie udusić.. - I jakie kopę lat? Nie widzeliśmy się dwa tygodnie. - dopiero przetworzyłem, co ten blondas przed chwilą powiedział.
- Aha. - odpowiedział i poszedł usiąść na kanapę, a ja podniosłem torbę i udałem się do pokoju. Po drodze nie obyło się bez przeróżnych i jakże kreatywnych powitań, jakim było ‘hej!’ od wszystkich. No tak, codzienność… Odłożyłem torbę i od razu zawołałem McKagana.
- Pamiętasz, że dzisiaj ywychozimy z dziewczynami, a reszta przygotowuje imprezę w domu nie? - zapytałem dla pewności.
- No pewnie, ja pamiętam, gorzej z tą ‘resztą’. Znaczy no, wypadałoby im przypomnieć, bo znając ich, zapomnieli nawet, że dzisiaj gramy w Troubadourze. - odpowiedział dryblas.
- To weź ich tu zawołaj. - wydałem rozkaz. Po chwili przybiegli do mojego pokoju.
- Chłopaki, pamiętacie, że dzisiaj szykujecie imprezę-niespodziankę tutaj w domu, prawda? - zapytał Duff.
- No pewnie, że pamiętamy o tej niespodziance! - wykrzyknął Steven.
- Jakiej niespodziance? - zapytała Lindsay, która właśnie wchodziła z Ann do pokoju.
- A o takiej, że miałem Stevenowi przywieźć pamiątkę-niespodziankę z Hiszpanii, ale zapomniałem… - wymyśliłem szybkie kłamstewko...
- Osz ty! A ja tak bardzo chciałem taką fajną pamiątkę! - wykrzyknął zrozpaczony.
- Spokojnie Stevenku, ja tu coś dla was wszystkich mam! - powiedziała Liz i zaczęła przeszukiwać torbę. W końcu, po wyrzuceniu z niej wszystkiego i przekopaniu tego cztery razy, wyjęła kilka papierowych torebek i wręczyła chłopakom. Wszyscy dostali paczkę hiszpańskich fajek i alkoholu, z czego oczywiście niezmiernie się cieszyli. Krótką chwilę później nastąpiła ‘degustacja’.
- Łoo kurwa, ale mocne! - wykrzyknął Slash, po czym znów przykleił się do butelki.
- Ojć, właśnie, Ann, zapomniałam o prezencie dla ciebie! - powiedziała Liz.
- No spoko. - odpowiedziała trochę zasmucona blondynka.
- Oczywiście chodziło mi o to, że zapomniałam go wyciągnąć z torby! - i od razu stała się weselsza. Kobiety… Lindsay po raz kolejny przekopała stertę rzeczy wysypanych z walizki, po czym wręczyła Ann torebkę. Mi tam się nie podobała, ale Lizzy powiedziała, że Annie od zawsze taką chciała, więc i tak ją kupiliśmy. I znów - kobiety…
- Aaa, siostra, wiesz, że od zawsze o takiej marzyłam! - wykrzyczała blondie. Brunetka spojrzała się na mnie wzrokiem typu ‘a nie mówiłam?’, po czym zadecydowała, że wszyscy faceci mają wypierdzielać z pokoju, bo ona chce się rozpakować i pogadać z siostrą. I trzeci raz - kobiety… Nigdy ich nie zrozumiem.  Ale jak kazała, tak uczyniliśmy, przynajmniej mogliśmy w spokoju pogadać o imprezie.


***


Postanowiliśmy, że przejdziemy się z Ann i Liz do The Roxy, w tym czasie chłopacy przygotują dom na imprezę, później pójdziemy do Troubadoura i tam wystąpimy. No i to by było na tyle. Teraz tylko zadziałać.
- Hej kochanie. - zacząłem, podchodząc do stojącej w kuchni Lizzy.
- No hej. - odpowiedziała.
- Co tam? - zapytałem jak taki debil.
- W sumie okej, chociaż mam ochotę się napić. Stęskniłam się za amerykańskim alkoholem. - odpowiedziała. Fuck yeah, teraz ten czas, żeby zagadać o wyjściu.
- To może pójdziemy do jakiegoś klubu, przykładowo Roxy?
- No jasne, czemu nie. To zawołaj resztę.
- Wszystkich, ale po co?
- No bo przecież to tak chamsko wyjść do klubu, bez tych pijaków.
- Ehh, no okej… Chłopaki, Ann! Idziecie do Roxy? - zawołałem i wszyscy się do nas zbiegli.
- Ja chętnie pójdę! - od razu zadeklarowała blondynka.
- To ja też. - dodał Duff.
- Ja nie idę… - powiedział Slash, a bliźniaczki obrzuciły go pytającym spojrzeniem. - No nie mogę, bo, yyy… Bo się umówiłem i tyle. - nawet wyszło prawdziwie. Uff.
- Ja nie idę, bo muszę coś załatwić. - powiedział Izzy.
- A ja się chętnie przejdę! - zakomunikował Adler. Czy on zawsze musi coś spieprzyć?
- Ale jak to, przecież ty musisz iść ze mną. - ratował sytuację Izzy.
- Aha. No to jednak się nie przejdę, sorki dziewczyny, innym razem. - odpowiedział Popcorn z pełną powagą.
- To chodźmy już kochani! - cholera, co ja odwalam? Przecież nigdy tak nie mówię! Na szczęście chyba nikt nie zwrócił na to uwagi.
- Tak, właśnie, chodźmy. - powtórzył dryblas i pociągnął swoją dziewczynę za rękę, w stronę wyjścia. Uczyniłem to samo i minutę później szliśmy już w stronę klubu.


Izzy
- Idę do sklepu, po jakieś ozdoby. - powiedział Kudłacz i zaczął zmierzać w stronę drzwi.
- A my co,mamy tu sami sprzątać? - zapytałem. Nie ma takiej możliwości.
- No.. Przecież to nie jest trudne.
- Hudson, nie wykiwasz nas. Sprzątaj cwelu! - powiedziałem, ale ten dupek miał mnie gdzieś i, i tak wyszedł.
- Izzy, ale przecież tu będzie impreza, nie opłaca się sprzątać, bo i tak będzie syf! - narzekał Steven, który właśnie zmywał naczynia.
- Wiesz Steven, masz rację. Zmyj to do końca i dalej nie sprzątamy.
- Okej! - odparł blondyn i zmywał dalej, a ja walnąłem się na kanapie i zapaliłem fajkę. - O kurdełe, zapomniałem zaprosić Sary! - wykrzyknął po chwili, siadając obok mnie na kanapie, po czym szybko wstał i wybiegł z domu. I nastała cisza. Cisza, która została przerwana po jakiś 3 minutach, kiedy usłyszałem pukanie do drzwi.
- Hej. Bo ja..Yy, ja.. Jest może Ann? - mówiła załamującym się głosem właśnie ONA. Melanie. Mój ideał.
- Tak w sumie, to Ann poszła z Axlem, Lindsay i Duffem do Roxy. - wytłumaczyłem i walnąłem głupkowatą minę. Jeszcze nigdy nie czułem się tak przy żadnej dziewczynie. Serce mocno waliło, ręce lekko drżały. A ona odetchnęła głośno i mocno mnie przytuliła, po czym zaczęła łkać.
- Ale… Ale co się stało?
- Przepraszam, może nie powinnam cię tak po prostu przytulać, ale potrzebuję teraz kogoś, z kim mogłabym pogadać. Ale tak w sumie, to nie będę ci zawracać głowy i sobie już pójdę, pa! - powiedziała, i ocierając łzę spływającą po policzku, odwróciła się na  pięcie i już chciała odejść, ale w ostatnim momencie ją zatrzymałem.
- Nic się nie stało, jeśli potrzebujesz pogadać, to gadaj śmiało, podobno jestem dobrym słuchaczem… - może i marny podryw, ale zadziałał! Zgodziła się, więc zaprosiłem ją do środka, dałem puszkę piwa z imprezowych zapasów i zaczęliśmy rozmawiać.
- Cóż, trochę trudno mi tak mówić o swoich problemach tobie, no bo praktycznie się nie znamy, ale chyba mogę ci zaufać, prawda? Tylko wiesz, jak będzie cię wkurzało moje narzekanie, to powiedz, a się zamknę. - zaczęła, a ja tylko przytaknąłem. Nie przeszkadzało mi ani trochę, mógłbym słuchać jej cały dzień. Mógłbym patrzeć na nią, wsłuchiwać się w ten piękny głos. - No więc, płakałam, bo… Bo Kirk mnie rzucił. I nawet nie chodzi do końca o sam fakt, że mnie zostawił, ale sposób w jaki to zrobił był okropny! Po prostu powiedział, że już mnie nie kocha, że mu się znudziłam, że potrzebuje kogoś nowego, jak Arinda. I zaczął się z nią całować. Przy mnie zaczął się lizać, z tą głupią dziwką, rozumiesz to?! - powiedziała, po czym rzuciła pustą już puszką w telewizor i schowała twarz w dłoniach.
- Nie, nie rozumiem. Zachował się jak ostatni dupek, jak można tak się zachować, wobec tak cudownej dziewczyny? - zadałem pytanie retoryczne, mocno ją do siebie przytulając.
- Cudownej? Mówiłeś o mnie? - dopiero po chwili powiedziała, analizując moje słowa.
- No tak, cudownej. W końcu jesteś piękna, zabawna, inteligentna.
- Serio?
- No tak, przecież byłaś tutaj kilka razy, łatwo dało się zauważyć, ze nie jesteś idiotką.
- Wow, dziękuję. - powiedziała i się uśmiechnęła. Ahh, ten jej uśmiech… - Wiesz Izzy, lubię cię. I to bardzo. Chciało ci się wysłuchiwać tych moich narzekań, zaoferowałeś mi pomoc ot tak.. Dużo to dla mnie znaczy, dziękuję! - powiedziała i pocałowała mnie w policzek. Wtedy do domu wszedł Slash, z kartonem pełnym ozdób.
- Oops, widzę, że przeszkadzam… - powiedział i się zaśmiał.
- Właściwie to nie. A co ty tam niesiesz? - odpowiedziała i zapytała Melanie.
- A karton z ozdobami na dzisiejszą imprezę.
- Ozdabiacie dom na imprezę? Od kiedy? - pytała zdziwiona.
- A bo to nie zwykła impreza, to impreza-niespodzianka na urodziny Ann i Liz. - wyjaśnił.
- O mój boże, faktycznie… A ja nie mam żadnego prezentu! Izzy, idziesz ze mną, pomożesz mi coś wybrać! - powiedziała i pociągnęła mnie za rękę. Ehh, raczej nie przepadam za chodzeniem na zakupy, ale dla niej mogę zrobić wyjątek.


Slash
No i zostałem kurwa sam, z całą imprezą na głowie. Właśnie, gdzie wcięło Stevena? No nie ważne, chyba muszę to coś co kupiłem porozwieszać po całym domu, bo w przeciwnym razie się Wiewióra wkurzy, a ja jeszcze nie chce umierać… Nie ma to jak głębokie przemyślenia. Wracając do tematu imprezy, kupiłem od cholery balonów i serpentyny i wielkie litery “Happy Birthday”, więc powinno być okej. Chwila, chwila… Kupiłem w chuj dużo balonów i nic czym mógłbym je napompować… No to jedyne co mi pozostało, to udekorować pozostałymi ozdobami całą chatę i mieć nadzieję, że Steven za chwilę wróci.


***


Piętnaście minut i zadanie wykonane. Korzystając z faktu, że od występu dzieli mnie jeszcze sporo czasu, usiadłem przed telewizorem i zacząłem oglądać jakiś śmieszny serial, popijając sobie mój ukochany napój, czyli oczywiście Jack’a Daniels’a. Skończył się odcinek i akurat do domu wpadł Pudelek.
- Steven! Jesteś wreszcie! Mam dla ciebie specjalne zadanie.
- Specjalne zadanie? Super, to znaczy, że jestem wyjątkowy! - zaczął się ekscytować.
- No powiedzmy. W każdym razie, widzisz, tam stoi karton… - wskazałem na pudło, stojące na schodach.
- No widzę. - potwierdził.
- No to świetnie. Słuchaj dalej. W nim są balony, które musisz nadmuchać i porozwieszać po domu. - wytłumaczyłem i rzuciłem się na kanapę, bo akurat zaczynał się następny odcinek, tego zajebiście śmiesznego serialu, którego nazwy nawet nie znam. Steven zabrał karton ze schodów i usiadł obok mnie, po czym wziął się za nadmuchiwanie. Po wypełnieniu powietrzem większości z nich, był tak czerwony i tak ciężko oddychał, że kazałem mu przestać.
- Steven, okej już starczy, zaraz się udusisz!
- Ta.. Tak, już dosyć. - powiedział, po czym położył się na kanapie, szybko oddychając.
- No dobra, ja je porozwieszam.. - powiedziałem od niechcenia. Wziąłem kilka balonów i wbiegłem po schodach, a następnie wolno z nich schodziłem, co kawałek przyklejając balon do ściany. Zrobiłem tak i z resztą domu, a kilka po prostu rzuciłem na podłogę. Efekt był całkiem okej, może nie było tak jak na urodzinowych balangach w filmach, ale nie było źle. I tak najprawdopodobniej nachlani goście to zdemolują, więc nie ma co się za bardzo starać.
- Steven, wiesz może która jest godzina? - krzyczałem z mojego pokoju, wyjmując z szafy ‘kreację’ na dzisiejszy wieczór, jaką były skórzane spodnie, szara koszulka i brązowe buty.
- Dochodzi.. - tu usłyszałem śmiech. Ahh ten Adler... - Dochodzi 19. A dokładnie to 18:43.
- O cholera! - krzyknąłem. To my mamy 17 minut do wyjścia na scenę w Troubadourze. Szybko wcisnąłem się w spodnie, założyłem buty i zbiegając po schodach, ubierałem koszulkę i kurtkę. - Steven, ruszaj dupę, zaraz występujemy! - na te słowa blondyn szybko wstał z kanapy i wybiegliśmy z domu jak poparzeni, wpadając na Izzy’ego i Melanie.
- Izzy, stary, zaraz występ! - krzyknął Steven i pociągnął gitarzystę za koszulkę. Teraz nasza trójka biegła w stronę klubu. Zostały 2 minuty do wyjścia na scenę, kiedy wpadliśmy zdyszani na zaplecze.
- Ile można na was czekać? - skrzyczał nas na powitanie Axl.
- Przecież zdążyliśmy idealnie! - odpowiedziałem i chwyciłem gitarę. Axl już miał cos odpowiedzieć, ale przerwał mu Duff.
- Już się zamknijcie, ważne że jesteście. A teraz wychodzimy. - mówił, na co wszyscy przytaknęliśmy i poszliśmy na scenę.



Zagraliśmy kilka piosenek, która mieliśmy wyćwiczone, zanim Rudy wyjechał na wakacje, a wszyscy zaczęli nam bić brawo i pogwizdywać. Nasze solenizantki wypatrzyłem przy barze. Patrzyły na nas wesołe i oczywiście też biły brawa. Zeszliśmy ze sceny i poszliśmy do nich.
- To co, wracamy do domu! - powiedział Ax entuzjastyczniel, a one dziwnie się na nas spojrzały.
- Do domu? A nie zostajemy tu, żeby się napić? - zapytała po chwili Liz.
- Ale no, tu jest tak głośno i w ogóle… - odpowiedział wokalista, a one znów się na nas dziwnie spojrzały.
- Po prostu chodźmy... Mamy w domu zapas alkoholu, no to równie dobrze tam mozna się napić, nie? - powiedział basista. Wszyscy przyznali mu rację i 25 minut później staliśmy pod drzwiami Hell House. Weszliśmy do domu pierwsi i stanęliśmy po środku salonu, a kiedy dziewczyny do niego wstąpiły rozległ się głośny krzyk “Wszystkiego Najlepszego!!”. Miny, jak można się domyślić, bezcenne - buzie otwarte, oczy wytrzeszczone. Kilka sekund później bliźniaczki rzuciły się na nas dziękując. Szczerze mówiąc wolałbym butlę Danielsa w podziękowaniu, ale chyba nie wypada wspominać o tym właśnie teraz…


***
Drugi rozdział pod rząd o urodzinach, jaka ja oryginalna i pomysłowa ;__;
I wgl ten rozdział długi i całkowicie chujowy ;____;  No i za to Was bardzo, bardzo, bardzo, bardzo, bardzo przepraszam! Jestem z niego niezadowolona, ale pisze go od jakiegoś miesiąca no i tak wyszedł… GŁUPI BRAK WENY! Nawet nie wiem, jak mogłabym go pozmieniać, żeby był lepszy…
Ale obiecuję, ze postaram się, żeby następny był lepszy! ;)


A tymczasem zapraszam na bloga mojej znajomej! Co prawda nie jest o Guns n’ Roses, ale opowiada ciekawą historię o codzienności..