"Niech
pani chwilę zaczeka muszę porozmawiać z drugim redaktorem"
powiedzieli szefowie, z którymi rozmawiałyśmy, w tym samym
momencie do nas obu, kiedy wychodziłyśmy z ich biur.
-
Dobra, chodź, usiądziemy tam na kanapie.
-
Jasne. I co, jak myślisz, jak ci poszło? Ja myślę, że nie
najgorzej, ale się denerwuję! Muszą to obgadać...
-
No właśnie... Obgadać... Też się denerwuję, cholernie, ale nie
wiem, jak mi poszło...
-
Chcesz wody? Tam stoi dystrybutor...
-
Tak! - ręce mi się trzęsły...
No
w końcu od tego zależało, czy jakoś sobie teraz poradzimy.
Zostało nam jedynie nieco ponad 100 dolary... Mieszkania się za to
nie wynajmie... A jedzenie samo się nie kupi…
-
Panią Ann Brownstone poproszę do mnie - usłyszałam nudny głos
mojego, być może, przyszłego szefa i strasznie się
przestraszyłam, aż mało co nie zakrztusiłam się dopijając wodę.
-
A panią Linsay Brownstone do mnie - dodał drugi prawie szef.
Po 10 minutach wyszłam z jego biura, Lindsay już czekała.
-
I co? Jak? - zapytała.
-
No bo ten... - powiedziałam smutnym głosem, a zaniepokojenie wymalowało się na jej twarzy. -... dostałam tą robotę! -
wykrzyknęłam z pełnym entuzjazmem.
-
Tak!! Brawo! - zaczęłyśmy piszczeć i tańczyć jak małe
dziewczynki.
-
Ja też się dostałam! - dodała..
Po
odtańczeniu naszego podwójnie szczęśliwego tańca wyszłyśmy z
budynku redakcji i poszłyśmy usiąść na ławce w pobliskim parku.
-
No to teraz pozostaje kwestia znalezienia mieszkania... Może kupimy
w tamtym kiosku gazetę? Tam będą jakieś ogłoszenia... Zostały
nam jeszcze ostatnie 102 dolary...
-
No tak, mieszkanie... - i znów trochę popsuł nam się humor. Kolejny problem do rozwiązania.
Wstałyśmy,
podeszłyśmy do kiosku i zapytałyśmy sprzedawczynię o gazetę z
jakimiś ogłoszeniami. Ta pani była bardzo miła, ciągle
uśmiechnięta, jak mało kto w tym cholernym L.A. Poleciła nam
najpopularniejszą gazetę, z mnóstwem ogłoszeń na każdej
stronie. Zapłaciłam jej drobniakami i podziękowałam.
Wróciłyśmy
do parku. Liz usiadła na ławce, a ja stanęłam nad nią i
zaczęłyśmy przeglądać… Oczywiście żadna oferta nam nie
pasowała, każda z nich była zbyt droga – no w końcu nie
mogłyśmy pozwolić, żeby cała nasza wypłata szła na czynsz, no
bo co z resztą opłat, no, a jeszcze kupienie jedzenia i innych
takich podstawowych rzeczy…
Znów
pomyślałam, że wszystko się wali i patrząc w jeden punkt –
przed siebie – zaczęłam rozmyślać o rodzicach, o Cindy, o
wszystkim, co się zdarzyło… Łzy cisnęły mi się do oczu, w
końcu kilka spłynęło mi po policzku… Zakryłam twarz rękami i
zrobiłam krok w tył.
Nagle na kogoś wpadłam, przewróciliśmy się… Z łokcia zaczęła mi wolno płynąć krew. Wstałam, otrzepałam się i mruknęłam cicho:
-
Przepraszam... a po policzkach nadal ciekły mi łzy.
-Nie,
to ja przepraszam, szedłem sobie nawet pani nie zauważyłem… - spostrzegł, że z łokcia płynie mi krew. -
Naprawdę bardzo przepraszam, ja nie chciałem nic pani zrobić! - chwycił mój łokieć i spod swojej burzy ciemnych loków spojrzał
na mnie przepraszającym wzrokiem i zrobił przerażoną minę, jak gdyby mnie
połamał.
-
Yhh, płacze pani, naprawdę to tak boli? Może zabiorę panią
do szpitala…? - dalej mówił przestraszonym tonem
-
Nie nie, nic mi nie jest, dziękuję. - odpowiedziałam, ocierając
policzek od łez. -
I nie mów mi na pani, bo to dziwne... - dodałam, uśmiechając
się. - Jestem Ann. - Znów się uśmiechnęłam, nie wiem
dlaczego, ale poczułam, jakby on był moim przyjacielem…
-
Aha, miło mi, jestem Saul… Aa-le na sto procent nic Ci nie jest?
Przecież płaczesz - odpowiedział troszeczkę się jąkając
-
Nie, to nie przez to… Mnie też jest miło. - kolejny raz się
uśmiechnęłam.
-
To co się stało? Może jakoś będę mógł pomóc… - ciągnął
dalej.
-
A nie, nie ważne, chyba, że znałbyś kogoś, kto akurat ma do
wynajęcia dom, mieszkanie albo chociaż pokój, za nie zbyt wielką
opłatą… - mówiłam dziwnie się śmiejąc.
-
A wiesz, że znam - mówił uśmiechając się.
-
Naprawdę? - wykrzyczałam i już miałam rzucić mu się na szyję,
ale się opanowałam.
- Ale jak to? Wiesz jaka cena? Podaj namiary! Ale na pewno mogą tam mieszkać dwie osoby? - pytałam i pytałam…
- Ale jak to? Wiesz jaka cena? Podaj namiary! Ale na pewno mogą tam mieszkać dwie osoby? - pytałam i pytałam…
-
Dwie osoby? - zapytał trochę zdziwiony lekko odgarniając włosy z
części twarzy.
-
No tak, ja i moja siostra… Liz, chodź tutaj! - powiedziałam
głośniej, wyrywając ją tym samym z zaczytania.
- No, to jest moja siostra. - powiedziałam do Saula uśmiechnięta.
- No, to jest moja siostra. - powiedziałam do Saula uśmiechnięta.
-
Cześć, jestem Lindsay! - powiedziała, lekko zdziwiona. -
Ale o co chodzi? - dopytywała.
-
Cześć, ja jestem Saul. - powiedział mulat.
-
No to dalej, mów – namiary, i jak znasz cenę… - powiedziałam
trochę zniecierpliwiona
-
Amm, tak… No więc, ja chcę to wynająć, jestem właścicielem…
Cena myślę, nie jest za wysoka. A z resztą, co ja będę wam
opowiadał, lepiej pokażę… Chodźcie! - powiedział, a my
wpatrywałyśmy się w niego, nawet trochę z niedowierzaniem… W
końcu wyglądał trochę jak pudel,
a do tego miał ok. 18 lat...
-
No chodźcie! - poganiał, a my zamyślone poszłyśmy w milczeniu
za nim.
Uhuhu postępy widzę ;) Coraz lepiej ci idzie :*
OdpowiedzUsuńDzięki :D
UsuńFajny, fajny. Nawet moja wyobraźnia pozwoliła mi zobaczyć ten taniec szczęścia xd No iii.. pojawił się Saul ;D
OdpowiedzUsuńSaul i to jego 'pani'...
UsuńTaniec szczęścia, a co :D