wtorek, 21 maja 2013

Prolog


To był 13 marca, dzień jak co dzień. Siedziałyśmy w pokoju, Lindsay czytała książkę, a ja czasopismo "Vogue".
W pewnym momencie zadzwoniła moja komórka.
- To Cindy - powiedziałam - ciekawe o co jej chodzi.
- No hej! Może wpadniecie do mnie, za godzinę? Robię imprezę, a bez was nie ma zabawy - powiedziała, a ja bez namysłu odpowiedziałam:
- Jasne, już jedziemy.
- O co jej chodziło?
- Zaprosiła nas na imprezę, za ok. godzinę mamy u niej być.
- To fajnie, już zaczyna mi się nudzić...
- No, mi też, to co, wstawaj, zbieramy się!
- Od razu, tak teraz?
- No tak, mamy godzinkę, a jeszcze makijaż i jakoś musimy tam dotrzeć...
- No okej…
- Możemy się przejść…
- A może weźmy samochód taty? - powiedziałyśmy równo.
- Nie, tak w sumie to złapiemy taksówkę, w końcu to impreza, a gdybyśmy zostały u niej na noc, to rodzice nie mieliby jutro samochodu, a przecież chcieli jechać na golfa...
- No fakt! No dobra, to zacznij się już ogarniać, a ja powiem rodzicom.
- Okej!
Liz zeszła po schodach, rodzice siedzieli w salonie, mama oglądała program "Travel", a tata czytał "London News".
- Mamo, tato, no bo Cindy zadzwoniła i zaprosiła nas na imprezę... - zaczęła.
- No pewnie słonko, możecie iść! - odpowiedziała mama.
- Możecie wziąć mój wóz! - dodał tata.
- Nie tato, bo wy jutro jedziecie na golfa od rana, a my być może u niej zostaniemy na noc, więc nie czekajcie, złapiemy taksówkę! - odparła. 
- No dobrze - powiedziała mama i znów skupiła się na oglądaniu.

Lindsay
Wróciłam na górę, szybko poprawiłam makijaż, przebrałyśmy się i – co było nie planowane – wyglądałyśmy bardzo podobnie – białe rurki – tyle że Ann miały rozcięcia, z przodu, na całej długości; ciemne koszulki, Ann z logo KISS, a moja (bardzo ciemne bordo) z zarysowanymi kształtami błyskawic z ćwieków; do tego każda z nas dobrała swoje ulubione trampki. Już wychodziłyśmy, kiedy mama dodała:
- Tylko nie zapomnijcie kurtek!.
Odpowiedziałam:
- Oj, mamo, mamy już prawie 18 lat... - uśmiechnęłam się, może troszeczkę arogancko.
- Miłego wieczoru! - dodała jeszcze…
- Dzięki - wykrzyknęłyśmy, Ann chwyciła małą, czarną torebkę na ramię, pomachałyśmy im i już nas nie było.

Ann
Wyszłyśmy i już jakieś 20 metrów od domu złapałyśmy taksówkę, wsiadłyśmy, podałam adres "Bolton Street 19". Zaczęłyśmy rozmawiać, no dzień jak co dzień...

***
Nagle zaczął padać deszcz, Liz powiedziała do mnie
- Widzisz, jednak dobrze, że pojechałyśmy taksówką.
- Tak w sumie to było mocno prawdopodobne, w końcu to Londyn, tu wiecznie pada... - odpowiedziałam z uśmiechem.

***
Ale w pewnej chwili usłyszałyśmy głośny pisk opon, kierowca zaczął gwałtownie hamować, ale tracił panowanie nad pojazdem. Nie mam pojęcia co wtedy czułam, wszystko i nic. To działo się tak szybko...

Nagle taksówka zderzyła się z tirem.
Wszędzie na około leżały odłamki szkła, deszcz wciąż padał, mała kałuża krwi pojawiła się obok wraku naszego taxi.
Zanim straciłam przytomność zdążyłam jeszcze zauważyć, że Lindsay wyciąga do mnie rękę. Z trudem ją chwyciłam i zamknęłam oczy...

***
Dalej nie było już nic – straciłyśmy przytomność, umarłyśmy... 
____________________________________________________________________
Obiecuję, że dalej się jakoś rozkręci :)

2 komentarze:

  1. Kilka błędów było, ale jest i tak zajebiste jak na początek ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzieki :D No tak myslałam, jak bym się nie starała to i tak będą błędy... Ale co tam i dzięki za komentarz :**

      Usuń