niedziela, 30 czerwca 2013

Rozdział 14

Hejka! Oto powróciłam i wstawiam nowy,beznadziejny
 rozdział :D Łapajcie!:
A i właśnie, kochaniutcy czytelnicy, mam w ankiecie
 13 głosów na tak, więc błagam -komentujcieeeee! 
To taka satysfakcja, jak widzę komentarze! <3
Od razu chce się pisać :) Miłego czytania!

Axl
Zgubiłem Lindsay - nie miałem pojęcia gdzie pobiegła. Zmarnowany usiadłem na schodach jakiegoś budynku i zacząłem rozmyślać. Kurwa mać! Dlaczego musiała wejść w momencie, kiedy Michelle akurat mi dziękowała? To tylko przyjaciółka, ale moja Liz o tym nie wie... Ja pierdolę! Mam ochotę coś rozjebać! Kurwa, kurwa, kurwa! Muszę ją znaleźć!
Ruszyłem więc dupę i maszerowałem wzdłuż ulicy, rozglądając się w poszukiwaniu Lindsay, kiedy usłyszałem krzyk. Wiedziałem, że to była Liz, czułem to. Pobiegłem w stronę dźwięku i zobaczyłem ją i dwóch facetów. Jeden trzymał jej ręce, a drugi rozerwał jej bluzkę i się do niej dobierał. Wstąpiła we mnie taka siła, że mógłbym spierdolić na pieszo stąd do Nowego Jorku. Kopnąłem tego dobierającego się prosto w krocze, aż uklęknął, po czym dałem mu w mordę. Tak samo załatwiłem drugiego. Lindsay spojrzała na mnie przepraszającymi i całymi załzawionymi oczami, ale nic nie powiedziała. Ja też nic nie mówiłem, tylko mocno ją przytuliłem, po czym zdjąłem z siebie koszulę i ją okryłem. Ona mocno wtuliła się we mnie i zaczęła płakać. Była bardzo przestraszona. Wziąłem ją na ręce i poszedłem w stronę Hellhouse.

Duff
W czasie, kiedy Axl wyszedł, a Lindsay poszła go szukać, w domu zrobiła się mała imprezka. Ann zaprosiła Melanie i Kirka, więc James i Lars też wpadli. Slash poszedł po alkohol, więc trochę tego było, a Steven przyprowadził jakieś dziewczyny. Co dziwne, Ann wypiła najwięcej z nas wszystkich. Nawet Slash dzisiaj mniej wypił. Ale za to coś brał. Jak i reszta. Tylko ja i Ann nic nie wciągnęliśmy. Ona zawsze była przeciwnikiem drugów...
Siedzieliśmy na kanapie, razem z Izzy'm, Slashem, Stevenem i Melanie & Kirkiem, bo reszta imprezowiczów już sobie poszła.
- Ej Slash, a tak właściwie to co się stało z Jack'iem? - zapytała Ann.
- Całego wychlałaś! Teraz został tylko Nightrain i wódka! - odpowiedział z wyrzutem.
- Po pierwsze: oj tam, oj tam! Po drugie: nie piję sama! A po trzecie: nie chodziło mi o Jack'a Daniels'a, tylko o twojego węża.
- O żeś kurwa mać! Zapomniałem o nim przy przeprowadzce!
Wszyscy wybuchnęli śmiechem. Ten to ma kurwa pamięć! A był wtedy trzeźwy! No, chyba trzeźwy. Z nimi to zawsze można się pośmiać. Ale jakoś, jak na dzisiaj miałem ich dość. Najchętniej poszedłbym do pokoju, ale Ann coś nie chce. Ciągle powtarza, że dzisiaj ma ochotę się najebać do nieprzytomności. A ja kurwa nie wiem, o co chodzi! Wiem, że ona lubi wypić, ale żeby do nieprzytomności? Czuję się kurwa winny, a nic się między nami nie wydarzyło. Jak Ann już wytrzeźwieje, to z nią pogadam. A teraz nie pozostało mi nic innego, jak też się najebać.
- Widzę, że James i Lars gdzieś się ulotnili, to my też już pójdziemy. Dzięki za dobrą imprezkę, i Duff, ogarnij Ann, bo ona już mało kontaktuje. - oznajmiła Mel i wyszła z Kirkiem.
- Paaaa! - wykrzyknęła moja dziewczyna i wzięła się za otwieranie kolejnej butelki jakiegoś trunku.
- Ej dobra chłopaki, przypilnujcie Ann, ją idę się odlać. - wstałem i poszedłem do łazienki.

Steven
Ann nieźle się schlała, normalnie bardziej niż my. Gadała coś bez sensu, a my mieliśmy z tego niezły ubaw. Jeszcze nigdy nie widziałem jej w takim stanie. W pewnym momencie wstała i zaczęła iść, a raczej zataczać się, w moją stronę. Usiadła twarzą do mnie, na moich kolanach i zaczęła się przystawiać, mamrocząc pod nosem.
- Duffy, chodźmy na górę, kochajmy się. - biedna, pomyliła mnie z Duffem. Reszta chłopaków wyła ze smiechu.
- Ann, nie jestem Duff! Złaź, twój chłopak jest w kiblu. Zaraz go zawołam i do ciebie przyjdzie. - tłumaczyłem blondynce.W sumie, to chętnie bym z nią poszedł, ale Duff by mnie zajebał. On to ma szczęście! Taką dziewczynę ma! Też bym, do jasnej cholery, chciał kogoś mieć. Najlepiej jakąś ładną blondynkę. Duffa coś długo nie ma, a Ann chyba nadal nie rozumie, że ja to Steven.
- Ej chłopaki, pomóżcie, a nie się śmiejecie! Ona się do mnie przystawia, a jak nas żyrafa zobaczy, to jeszcze sobie coś ubzdura i mi coś zrobi... - prosiłem. Slash więc ruszył szanowną dupę i zaczął odciągać ode mnie Ann.
- No Slash, co ty robisz?! Postaw mnie, chcę teraz potańczyć! - i zaczęła się kolejna faza. Podgłosiła muzykę, zdjęła koszulkę i zaczęła tańczyć na środku salonu. Mógłbym coś powiedzieć albo ją powstrzymywać, ale jakoś nam to nie przeszkadzało...

Duff
Wyszedłem z kibla, a tu, na samym środku salonu, tańczy Ann. I to nago! Znaczy w samych spodniach.
- Ann, co ty robisz?!
- A tańczę! Jak przed chwilą chciałam się z tobą kochać, to mi mówiłeś, że nie jesteś Duff!
- Co?! - rzuciłem zabójcze spojrzenie na chłopaków, ale nawet tego nie zauważyli, bo wgapiali się w biust mojej kobiety. - Tylko się nie poślińcie! - powiedziałem do nich z przekąsem. Ale nadal żadnej reakcji. Nie pozostało mi nic innego, jak zasłonić Ann. Bo nie ma to jak mój refleks. Już się brałem za zakładanie na nią koszulki, kiedy upadła. Aż się przestraszyłem
- Ann, nic ci nie jest?
- Nie, nic mi nie jest! Za dużo się kreciłam... Tooo... Idę spać! Paaaa!
Poczłapała po schodach na górę.
- Ej, o co chodziło Ann z tym, że mówiłem, że nie jestem Duff? - cisza - Ej, słyszycie mnie?
- No słyszymy. - odpowiedział Steven.
- No to?
- No więc, Ann dużo wypiła i jak sobie poszedłeś, to mnie z tobą pomyliła i się przystawiała.
- Więc kazaliście jej tańczyć?
- Nie no, Slash ją ode mnie odciągnął, to stwierdziła, że ma ochotę potańczyć i zaczęła tańczyć. Cała historia.
- Aha. A co z Axlem i Lindsay? Nadal ich nie ma?
- Nie.
I jak na zawołanie, właśnie weszli do domu.
- No nareszcie! Co się z wami działo? - zawołał Steven.
- Zamknij się debilu, Lindy przysnęła! Idę ją zanieść do pokoju i zaraz pogadamy. - szepnął rudzielec i polazł do góry. Po chwili zszedł.
- No to co się stało, że musiałeś przynieść tutaj Liz? Też za dużo wypiła, tak jak Ann?
- Co? Nie, Lindsay nic nie piła. Taka głupia sytuacja była...
- Gadaj, przecież mamy czas...
- To najpierw mi czegoś polejcie!
No i zaczęło się ponowne picie. Axl gadał o wszystkim, od czasu kiedy wyszedł z Hellhouse, później my opowiadaliśmy o tym, co się tu działo. Wiewióra miał niezły ubaw. Piliśmy, aż nie skończyły się wszystkie trunki i poszliśmy spać. Znaczy, kto poszedł, ten poszedł - Slash spał na dywanie, a ja zasnąłem na kanapie. Stevenowi i Axlowi udało się wleźć na górę, a Izzy gdzieś wyparował.


  

sobota, 15 czerwca 2013

Rozdział 13

A więc, oto nowy rozdział :)
No i ogłaszam przerwę, nie wiem czy krótką, czy dłuższą.
Ale w najbliższym tygodniu raczej nic nie dodam.
;**
Ann Obudziłam się, leżąc na Duffie. Wyglądał tak słodko kiedy spał - lekko marszczył nos... Pocałowałam go i skulnęłam się na miejsce obok, po czym wstałam. Nie wiedziałam która jest godzina, ale za wcześnie być nie mogło - wczoraj późno zasnęliśmy... Ubrałam to, co leżało najbliżej łóżka, to jest jakąś koszulkę Duffy'ego i postanowiłam, że zejdę na dół, bo burczało mi już w brzuchu. Cichutko wyszłam z pokoju i zeszłam po schodach. Na kanapie siedział Izzy, pisząc jakiś tekst na skrawku papieru. Poszłam do kuchni i tam znalazłam resztę domowników. Rzuciłam krótkie 'hej', a wszyscy wybuchnęli śmiechem.
- Co, nigdy nie widzieliście dziewczyny, w dużym t-shircie? - zapytałam, bo nie wiedziałam o co im chodzi.
- Nie no, dziewczynę w t-shircie widzieliśmy, ale nie w takim stanie...- odpowiedział Slash, patrząc się na mój biust. Chyba musiałam zrobić kolejna dziwną minę, bo Liz szybko dodała:
- Idź się przejrzyj w lustrze...
No to poszłam do łazienki. Teraz zrozumiałam, czemu się śmiali, i czemu zboczeniec Saul, tak namiętnie gapił się w mój biust - na jego wysokości miałam taką dziurę, że połowę było widać. A do tego mój makijaż nadawał się jedynie do cyrku i to dosłownie - przez wczorajszy deszcz, cały tusz do rzęs mi się rozpłynął na pół  twarzy, a szminkę miałam rozmazaną nawet na brodzie... Szybko to zmyłam i pobiegłam na górę się przebrać. Kiedy wlazłam do pokoju Duffa, po moje rzeczy, on już nie spał, tylko się ubierał.
- No kochanie, muszę przyznać, że mnie podniecasz, ale niszczenie mojej koszulki, to nie najlepsze rozwiązanie...
- A weź spadaj... Idę się ubierać! - dodałam tylko i szybko poszłam do mojego pokoju. Zboczeńce everywhere! Szybko wciągnęłam czarną koszulkę 'Harley-Davidson', jeansowe shorty i niskie, czarne conversy.




Zeszłam na dół. W kuchni nadal stał skład 'śmieszków~zboczeńców', tylko tyle, że teraz dołączył do nich mój Duffy.
- I co, lepiej? - rzuciła sarkastycznie.
- Nie żeby coś, bo ładnie, ale chyba wolałem tamte widoki... - odpowiedział Slash.
- Gapiłeś się na cycki mojej kobiety?! - zapytał Duff, stawiając nacisk na 'mojej kobiety'.
- Jakiej twojej kobiety ? – zapytał Saul, parodiując głos żyrafy. - Przecież patrzyłem na cycki Ann...
- Tak, właśnie, Ann!
- Jesteście razem? - zapytała Liz, jakby nie zrozumiała aluzji, zarzuconej przez McKagana.
- Tak. - odpowiedziałam, przeciągając 'a' i zaczęliśmy się zachłannie całować. Chwilę (dobra, dłuższą chwilę) się tak całowaliśmy, kiedy przerwał nam Axl.
- Ej żyrafo, spokojnie, bo ją jeszcze udusisz. - Pokazaliśmy mu tylko fucka, nie przerywając sobie.


***

Liz
- Idę się najebać! - krzyknął Axl, kończąc naszą kłótnię i wyszedł z pokoju. Tylko zaczęliśmy związek i już się kłócimy...
- Kurwa... - szepnęłam, siadając na łóżko. No i co ja mam do cholery zrobić? Zachciało mi się płakać, ale się powstrzymałam. Usłyszałam jak ktoś wchodzi po schodach i zbliża się do pokoju. Myślałam, że będzie to Ann, ale do pokoju wszedł Steven.
- Ej no, co jest? - zapytał chyba troskliwym głosem.
- Nic!
- Tak jasne, przecież widzę! Axl wyszedł gdzieś sam, a ty siedzisz samotnie w pokoju, z głową schowaną w dłoniach. To coś znaczy!
- Wow, Steven, jaki się nagle mądry zrobiłeś...
- Wiadomo! No, ale nie ma użalania się, chodź na dół! - och ten Steven, zawsze umie w dobry humor wprawić. Uśmiechnęłam się i wstałam z łóżka.
- Dzięki Steven! - powiedziałam, przytulając go. Zeszliśmy na dół. Poszłam do kuchni i wzięłam jedną, ze stojących na blacie butelek Jack'a Daniels'a. Usiadłam na kanapie, obok Ann, otworzyłam butlę i zaczęłam pić prosto z gwinta. Jak Slash!
- Siostra co jest? - Ann wyrwała mi butelkę z dłoni i odstawiła ją na stolik.
- No, bo pokłóciłam się z Axlem i on gdzieś poszedł... Ostatnie, co do mnie powiedział, to że idzie się najebać...
- To idź do niego, pogódźcie się i będzie 'happy end' dzisiejszego dnia...
- Tak, gdyby to było takie proste.
- Słuchaj Lizzy, w każdym związku są wzloty i upadki. Każdy się kłóci, to normalne. Ale Axlowi na tobie zależy, to widać! Po prostu ma ten jeden, z gorszych dni... - powiedział, uwaga uwaga, Steven. Wszyscy się na niego spojrzeli.
- Em, Adler, co ci się dzisiaj tak zbiera na mądrości? - zapytałam zdziwiona, choć to co powiedział było trafne i prawdziwe... Aż dziwne...
- Noo... Bo jestem taki kurwa samotny! Idę do Whisky a Go Go! Hudson idziesz?
- Jasne, że tak! - wstali i wyszli. Po chwili namysłu stwierdziłam, że Ann ze Stevenem mieli rację. Nie mogę tak bezczynnie siedzieć i zapijać smutków. Idę poszukać Axla. Jeśli mnie naprawdę kocha, to sobie przebaczymy, a jeśli nie... Jeśli nie, to znaczy, że nie byliśmy sobie pisani... Mam tylko nadzieję, że zostaniemy przyjaciółmi.
Wyszłam z domu i udałam się w stronę Rainbow. To pierwsze miejsce, jakie przyszło mi do głowy.


***
Axl
- William Bruce Rose... - usłyszałem za swoimi plecami, siedząc przy barze w Rainbow. Jak ja tego dawno nie słyszałem. Obróciłem się, żeby sprawdzić, kto tak do mnie powiedział.
- Michelle? Michelle Young? - zobaczyłem moją dobrą, dawną kumpelę.
- Nie, Jimi Hendrix... Jasne, że Michelle Young!
- Oh Michelle, kopę lat! Co robisz w L.A?
- No, trochę czasu minęło, od kiedy się ostatni raz widzieliśmy... Co robię? Przyjechałam na kilka dni do znajomej.
- I poszłaś samemu do baru? Hm, nie zmieniłaś się...
- Ej, to nie tak... Poszłam do baru z tą znajomą, ale gdzieś się z kimś ulotniła...
Gadaliśmy tak jakiś czas, opowiedziałem jej, że mam kapelę, itp. W radiu zaczęło lecieć 'Your Song' Eltona Johna.
- Axl, skoro macie kapelę, to może mógłbyś napisać piosenkę dla mnie? Tak jak Elton John tą...
- Jasne, nie ma problemu.
- Dziękuję! - przytuliła mnie mocno i pocałowała w policzek.
- Aha, a więc tak spędzasz czas izolując się ode mnie... Już ci nie wystarczam? - zapytała Lindsay, która nagle znalazła się koło nas, po czym wybiegła z Rainbow płacząc. Nagle cały alkohol ze mnie wyparował, zacząłem myśleć i wybiegłem za nią. Widziałem ją, jak znika za rogiem ulicy. Najdziwniejsze jest to, że nic nie zrobiłem, a czuję się jak dupek...

__________________________________________________

Michelle Young
Dobra znajoma Axla i Izzy'ego, jeszcze z Lafayette.
Otwarta na nowe doznania i znajomości. Lubi pić i
imprezować, ale oprócz tego zajmuje się
sztuką - malowaniem obrazów.
Jednym słowem, jest artystką.


wtorek, 11 czerwca 2013

Guns n' Roses - The Real History

Jak na razie, nie napisałam jeszcze następnego rozdziału, ale postaram się w tym tygodniu dodać jeszcze jeden lub kilka. Ale muszę Was, moi kochani czytelnicy, szczerze i z całego serca przeprosić, ale nie wiem czy w wakacje coś dodam... Przynajmniej nie na początku, bo wyjeżdżami... Ale postaram się pisać, kiedy tylko będę miała taką możliwość.
A tym czasem, wstawiam tutaj historię Guns n' Roses nagraną dla VH1:

"Byli małżeństwem, które zakończyło się rozwodem" ...






Part 2:

Part 3:

Part 4:

Part 5:



P.S. Przepraszam, że dodaję jako linki, ale nie chciało mi znaleźć właściwych filmów. Przynajmniej jest po polsku ;**
P.S.2. Dziękuję za 666 wyświetleń <3

Rozdział 12

Postanowiłam, że Melanie będzie 'główną postacią',
więc dodam ją do zakładki bohaterowie...
Miłego czytania :**
Ann
Następnego dnia obudziłam się koło 7 rano, zeszłam sobie na dół, do kuchni, zaparzyłam kawę i usiadłam, patrząc za szybę, obserwując niebo, chmury i krople deszczu, spływające po szybie. Z jednej strony lubiłam deszcz, nie wiem dlaczego, ale lubiłam. Ale z drugiej strony, kiedy tak siedziałam sama, wokół mnie wszędzie panował spokój, a niebo było szare, małe krople spływały po szybie, to wtedy, właśnie wtedy, czułam smutek. Był chyba spowodowany tym, że czuję się samotna. Lindsay jest z Axlem, są szczęśliwi, a ja cieszę się ich szczęściem, ale jestem trochę zazdrosna. Chciałabym mieć kogoś, kto mówił by mi 'kocham cię' każdego poranka, południa, popołudnia, wieczoru... Ale chciałabym, by był to ktoś, z kim będę mogła się zestarzeć, mieć dzieci, wychowywać je i widzieć jak dorastają. Ale te myśli odłożę na później, no w końcu nie mam nawet 20 lat, a myślę już o czasie, kiedy będę miała 60... Teraz moje motto brzmi „Życie jest po to, żeby je przeżyć” (~Marilyn Monroe). Zastanawia mnie tylko, czy inni w moim wieku (no bo, za stara to ja nie jestem) też tyle rozmyślają nad wszystkim, czy najzwyczajniej w świecie – żyją i tyle. Chciałabym tak właśnie – po prostu żyć, nie martwić się, pić kiedy chcę, spać kiedy chcę. Trochę jak gunsi... Ale właśnie rozpoczął się mój ostatni tydzień wolności od pracy, a później muszę tam wrócić. Najchętniej zmieniłabym tą robotę, na jakąś prostszą albo raczej przyjemniejszą. W końcu siedzenie w biurowcu i pisanie artykułów na tematy, które nawet mnie nie interesują, nie jest spełnieniem marzeń... Może pójdę i zapytam się, czy w tym sklepie 'Świat Foto' kogoś nie potrzebują. Fajnie byłoby zajmować się swoją pasją w pracy. Z zamyśleń wyrwał mnie czyjś oddech na moim ramieniu. Odwróciłam głowę, to był Duff.
- Duff? Co ty tu robisz, przecież jest po 7, każdy z was zawsze o tej porze śpi...
- A co ty tu robisz? Ja najnormalniej w świecie się obudziłem no i zszedłem na dół, napić się i no nie wiem,może pooglądać telewizję...
- Aha, ja, no ja tutaj siedzę... Miałam takie same zamiary jak ty... - uśmiechnęłam się serdecznie. - To czemu mnie tak straszysz? Siedzę tu sobie spokojnie, a tu nagle czyjś oddech na ramieniu...
- No to przepraszam, raczej nie zamierzałem cię przestraszyć – uśmiechnął się słodko.
- Okej... To chcesz kawy albo herbaty? Bo jak znowu miałabym patrzeć, jak pół godziny się siłujesz z odpaleniem gazu, to wolę sama to zrobić...
- To zrób mi kawę, a ja odę pooglądać telewizję...
- No dobra...
No i poszedł, rzucił się na kanapę i włączył jakieś kreskówki, z których co chwilę się śmiał. Ja mimowolnie uśmiechałam się pod nosem. Ach ten Duffy. Podałam mu kawę i usiadłam obok. Około 8.00 na dole pojawił się Steven. Nalał sobie wody i usiadł koło mnie. Teraz we trójkę śmialiśmy się z tych głupich bajek. Pół godziny później na dół zszedł Slash. Też się przysiadł. Po paru minutach na parterze pojawił się Izzy. I takim sposobem, do godziny 9 rano, piątka 'dorosłych' siedziała na kanapie, śmiejąc się z bajek.
- A tu co tak wesoło? - zapytał, całkiem rozbudzony Axl, schodząc ze schodów.
- Oglądamy kreskówki, jak chcesz, to się przysiądź! - zaproponował Steven.
- Ja nie jestem... A w sumie, to czemu nie! - i rzucił się na kanapę, obok Izzy'ego.
Raz zaśmialiśmy się tak głośno, że obudziliśmy Liz. Zeszła na dół zaspana, stanęła za nami i powiedziała:
- Dzieci! Szóstka dzieci. I jak ja mam sama dać radę?
- Jak nie dasz rady, to chodź i sama zostań 'dzieckiem'. - rzucił obojętnie Slash i znów wszyscy się śmialiśmy. Lindsay tylko głośno westchnęła i usiadła na kolanach Axla, gdyż na kanapie nie było już dla niej miejsca. Oglądaliśmy kreskówki do 9.30, bo nagle puścili jakieś głupie show. Zwlekłam się z kanapy i pociągnęłam za rękę Liz.
- Koniec lizania się, czas wziąć się za śniadanie kochaniutka! - odciągnęłam ją od Axla i poszłyśmy do kuchni.
- No to co robimy?
- Może naleśniki? Dawno nie jadłam naleśników!
- To dawaj mąkę, cukier, mleko, jajka... - wymieniała Lindsay. Usmażyłyśmy ok. 35 naleśników. Idealnie na 7 osób.
- Ruszać dupy z kanapy, chodźcie na śniadanie, chyba że mamy same zjeść te pyszne naleśniki! - do kuchni wpadła cała zgraja. Chłopacy nałożyli sobie tyle naleśników, że zostały tylko dwa.
- No świetnie, zostało nam po jednym naleśniku! Dzięki chłopcy! - powiedziałam ironicznie.
- Nie ma sprawy! - odpowiedział Steven opychający się już drugim naleśnikiem w przeciągu 15 sekund. Spiorunowałam go spojrzeniem i wzięłam mojego jedynego naleśnika. Stwierdziłam, że skoro mam tylko jednego, to nałożę na niego tyle owoców, że się nim odpowiednio najem.
- Patrz kochanie, to dla ciebie! - powiedział Axl, odwracając talerz do Liz.


- Ohh, to słodkie Axlku, ale wolałabym, gdybyś oddał mi jednego naleśnika...
- Sorry skarbie, ale na to nie licz... - odpowiedział i pochłonął następnego.
- Haha, mój wygląda jak ośmiornica, patrzcie! - powiedział po chwili Steven i obracał talerz w stronę każdego z nas.



Śniadanie dobiegło końca i zaczęła się wojna o to, kto zmywa. My z Lindsay miałyśmy wolne, bo gotowałyśmy. Haha, dobra zasada, biorąc pod uwagę to, że my zawsze gotujemy... Wszystko skończyło się tak, że każdy z chłopaków brał udział w myciu – Axl podawał Stevenowi ze stołu, Steven nalewał płynu i dawał dalej Slashowi, Saul mył i podawał dalej, do Izzy'ego, Izzy wycierał i oddawał Duffowi, a Duff chował do szafki. W pewnej chwili zadzwonił telefon, a Steven upuścił talerz na ziemię. Ten z kolei rozbił się na tysiące malutkich kawałeczków. Liz zaczęła krzyczeć na biednego Adlerka, a ja poszła odebrać telefon.
- Ann?
- Tak..?
- Tu Melanie, słuchaj, mam prośbę... Możemy się jakoś za niedługo spotkać?
- No jasne, ale o co chodzi?
- Dowiesz się, jak się zobaczymy! To w takim razie, do zobaczenia za pół godziny w 'Hop-Shopie'.
- Dobra, do zobaczenia...
Melanie, Melanie... Dawno się z nią nie widziałam, jakieś dwa tygodnie. Tak właściwie, to widziałyśmy się tylko raz, wtedy, kiedy się tu przeprowadziliśmy, a ja poszłam kupić Nightraina na pocieszenie dla Stevena. Ale te kilka godzin rozmowy wystarczyło, żebyśmy się zaprzyjaźniły. Miałam pół godziny, więc pobiegłam do pokoju, szybko zarzuciłam na siebie białą koszulkę i jeansowe rurki, zrobiłam delikatny makijaż i wyszłam z domu.


Po 20 minutach drogi, byłam na miejscu. Zdążyłam idealnie.
- No co jest Melanie?
- Mam dwie super wiadomości i prośbę. Zacznę od wiadomości. No więc, dzisiaj rano szłam sobie do pracy, zresztą tak jak codziennie i zobaczyłam, że ktoś się wprowadza, do domu niedaleko tego sklepu. Przyjrzałam się dokładniej i nie uwierzysz kto się wprowadził!
- No kto, mów!
- Metallica!
- No coś ty! Metallica, tutaj?
- No tak! Ale słuchaj dalej, bo mam jeszcze lepszą wiadomość! No więc zauważyłam że oni się wprowadzają i poszłam dalej, przechodząc obok ich drzwi. I wpadł na mnie sam Kirk Hammett! A to nie wszystko! No więc, Kirk na mnie wpadł, przeprosił za to i... zaprosił mnie do Rainbow dziś wieczorem!
- Aaa! No to gratuluję! - przytuliłam moją przyjaciółkę.
- No i mam jeszcze prośbę...
- Mów!
- Może wzięłabyś któregoś z chłopaków i poszła ze mną?
- No jasne, nie ma sprawy. Ale nie będziemy przeszkadzać?
- Myślę, że Kirk się nie obrazi, a przynajmniej się poznacie, no i ja będę miałą wsparcie, jak nie będę mogła nic wykrztusić...
- No dobra, to o której i gdzie?
- Wpadnij - z tym, którego weźmiesz - do mnie koło 18.
- Dobra! To do zobaczenia. - wracałam do domu wesoła. Poznam Kirka Hammetta! Tylko kogo ja wezmę? Na pewno nie Axla, no bo jest chłopakiem Liz, Slash by się za mocno spił i musiałabym go jeszcze prowadzić do domu, a Izzy pewnie jak zazwyczaj się gdzieś ulotni... Pozostali Steven i Duff. Zapytam się co robią i tyle... Wracając do domu, poszłam jeszcze do 'Świata Foto' zapytać się o posadę. I... przyjęli mnie! Będę robić zdjęcia w sklepie, np. legitymacyjne albo do paszportu i w plenerze lub okazjonalnie, np. u kogoś na ślubie. A gdy nie będę miała zlecenia, to będę stać na kasie, polecać sprzęt klientom albo testować nowy. Jestem tak maksymalnie pozytywnie naładowana energią i szczęśliwa, że najchętniej poszłabym na ściankę wspinaczkową lub na basen. Hmm, albo po prostu przebiegną się do domu, a później wypiję jakiegoś drinka albo Jack'a Daniels'a. Dobry plan!
Po 10 minutach biegu wpadłam radośnie do domu. Tam panowała taka spokojna atmosfera.
- A tu co, nikogo nie ma, tylko wy tak samotnie siedzicie przed telewizorem? - zapytałam dwóch blondynów.
- No więc, Axl poszedł z Liz na górę, Izzy poszedł do pokoju i wziął się za pisanie piosenki, a Slash usiłuje coś skomponować... - odpowiedział Duff.
- A to właściwie dobrze, bo mam do was dwóch sprawę. - spojrzeli na mnie zaciekawieni i chyba lekko zdziwieni. - Który z was nie ma co robić dzisiaj wieczorem?
- Czy ty nam coś proponujesz kochana Ann? - zapytał Steven z erotomańskim uśmieszkiem.
- Tak proponuję... - obydwoje uśmiechnęli się w ten sam sposób – ale nie to co macie na myśli zboczeńcy!
- To w takim razie ja nie mam czasu, bo idę ze Slashem i Izzym do Whisky a Go Go.
- No to w takim razie Duff, powiedz że masz czas!
- Zależy o co chodzi...
- A więc chodzi o to, żebyś poszedł ze mną do Rainbow.
- I tyle?
- Nie do końca, bo idziemy tam jeszcze z Melanie, moją przyjaciółką, której jeszcze nie znasz i Kirkiem Hammettem.
- Z Hammettem z Metallici?
- Tak, dokładnie.
- Ale w sensie, że to randka?
- Ej no weź!
- Jak nie randka, to nie idę!
- Nie możesz wyświadczyć przysługi przyjaciółce i pójść z nią do Rainbow?
- A co będę z tego miał?
- Darmowy alkohol!
- Brzmi kusząco, a coś jeszcze?
- A co, mam cię pocałować? - zapytałam ironicznie.
- Tak, chętnie, to wystarczy.
- Ehh, skoro muszę. - nachyliłam się nad nim i zbliżyłam do policzka, kiedy on przekręcił głowę, pociągnął mnie, tak, że usiadłam mu na kolanach i namiętnie wpił się w moje usta. W sumie to było przyjemnie, więc oddałam pocałunek. Ale trzeba było to zakończyć, jesteśmy tylko przyjaciółmi. Oderwałam się od niego i wstałam.
- Zadowolony?
- Tak! - odpowiedział i wyszczerzył się, jak głupi do sera. Pokręciłam tylko głową i poszłam do kuchni, by nalać sobie Jack'a Daniels'a do szklanki. Wypiłam duszkiem i poszłam na gorę, wybierać ciuchy na tą 'randkę'. Wyjęłam z szafy dwie sukienki i poszłam do pokoju Axla. Już miałam wejść jak do siebie, ale pomyślałam, że wypadałoby zapukać.
- No proszę... - usłyszałam 'jakże serdeczny' skrzek rudzuielca. Leżeli sobie, przykryci kołdrą aż po szyję.
- Dobra, widzę, że przeszkodziłam, ale potrzebuję porady na temat ubrania na dzisiejszy wypad do Rainbow z Duffem, Melanie i Kirkiem Hammettem...
- Idziesz do Rainbow z Kirkiem Hammettem? - zapytała moja siostra.
- Nie, ja idę z Duffem, to Melanie idzie z Kirkiem.
- Dobra, poczekaj chwilkę, zaraz ci doradzę tylko... Axl, podaj jakąś koszulkę! - Axl posłusznie podał Liz swoją t-shirt, ta szybko go przyodziała i poszła ze mną do naszego pokoju, ówcześnie szepcząc coś do swojego chłopaka. Ten tylko wywrócił oczami i przytaknął.
- A więc, ani ta, ani ta! - mówiła Lindsay wskazując na moje sukienki. - Ubierz tą. - powiedziała, wciskając mi do ręki dość krótką, czarną sukienkę. - I tyle. Ubieraj, a ja wracam do Axla, bo cię jeszcze znienawidzi. - powiedziała śmiejąc się i wychodząc z pokoju. Wbiłam się w sukienkę, dobrałam czarne lity i poszłam do Slasha, w poszukiwaniu mojej szczotki i ogólnie całej kosmetyczki.



- Slash, brałeś może moją szczotkę albo kosmetyczkę? Bo nie mogę jej znaleźć...
- Wooow... - odpowiedział, patrząc na mnie.
- Co wow?
- No, wyglądasz inaczej niż zwykle...
- Bo mam sukienkę?
- Tak, to pewnie przez to. A poza tym, ta sukienka jest krótka i idealnie dopasowana...
- Tak, masz rację, jest krótka, powinnam ją zmienić – i już wychodziłam z pokoju, kiedy Saul mnie zatrzymał.
- Nie nie, nie zmieniaj, jest idealna, ale gdzie ty się tak wyszykowałaś, jeśli mogę wiedzieć?
- Idę do Rainbow z Duffem, moją przyjaciółką Melanie i Kirkiem Hammettem... Od razu uprzedzę twoje następne pytanie: tak, z TYM Kirkiem. Tym z Metallici. Metallica wprowadziła się niedaleko, jakieś 15 minut drogi stąd. No więc, czy wiesz gdzie jest moja kosmetyczka? Bo jest mi dość potrzebna!
- Twoja kosmetyczka stoi bezpiecznie o tam. - wskazał na półkę. Sięgnęłam ją i wyszłam.
Zeszłam na dół, a Duff siedział tak samo, jak w czasie, kiedy z nim gadałam.
- Duff, ogarnij się! Zostało nie za dużo czasu, bo o 18.00 mamy być u Mel, a ja jeszcze muszę zrobić makijaż i idzie się do niej ok. 40 minut. Więc ruszaj dupę z kanapy, bo chyba w bokserkach nie pójdziesz!
- Dobra dobra, spokojnie! I tak w ogóle to ślicznie wyglądasz.
- Dziękuję... A teraz spadaj na górę i się ubierz i ogarnij!
Jak mu rozkazałam, tak zrobił. A ja wzięłam się za malowanie. Zrobiłam ogólnie całkiem delikatny makijaż, tylko rzęsy mocno pomalowałam, a usta podkreśliłam czerwoną szminką. Było 10 po 17, kiedy blondas zszedł na dół, a ja skończyłam proces upiększania się. Teraz pozostało tylko znaleźć moją torebkę i mogliśmy iść.
Pod drzwiami Melanie byliśmy o 18.05, bo oczywiście Duff – sierota, musiał po drodze się wywalić i rozciąć dłoń, więc trzeba było się zatrzymać. Na szczęście miałam w torebce chusteczki i plaster. Zadzwoniłam do drzwi.
- Ann, nareszcie jesteście! Wchodźcie!
- Hej. - przytuliłam ją – to jest Duff.
- Cześć Duff, ale nie ma teraz czasu się lepiej poznawać, bo musisz mi przyjaciółko, pomóc wybrać ubranie i zrobić makijaż...
- Wy kobiety... Nie mogłybyście po prostu włożyć czegoś na szybko i nawet się nie malować?
- A co, miałabym zamiast tej krótkiej sukienki, włożyć szerokie spodnie i bluzę?
- No dobra, już rozumiem... - odpowiedział i usiadł na kanapie. Poszłam z Mel do jej sypialni i przekopałam jej szafę. Znalazłam ładną, czarną sukienkę z baskinką. Do tego dobrałam jej czarne, wiązane buciki na platformie. Oczy podkreśliłam czarną kreską, a na usta nałożyłam wiśniową szminkę. Wyglądała pięknie! 




- No no no, nie wiedziałam, że mam taki talent! Wyglądasz przepięknie Mel!
- Dziękuję. Bez ciebie to je bym rady nie dała!
- Nie ma sprawy. - naszą przemiłą konwersację przerwał dzwonek do drzwi. Melanie pobiegła otworzyć.
- Wow, pięknie wyglądasz! A ja tylko zwykły t-shirt założyłem.
- Dziękuję. A właśnie, Kirk, to są Ann i Duff. Pójdą z nami...
- Jeśli ci oczywiście nie przeszkadzamy! - dodałam, po tym jak się na nas spojrzał.
- Nie, jasne, że nie. A więc chodźmy!
Podjechaliśmy taksówką do Rainbow. W lokalu zajęliśmy stolik, który był najbardziej oddalony od ludzi. Kirk poszedł, na początek, po piwo.


Przez chwilę było trochę sztywno, ale w końcu tematy same się nawijały, a my coraz bardziej rozluźnialiśmy się po alkoholu. Ja piłam najmniej z naszej czwórki, w końcu wiem, że Duff lubi pić, a chciałabym wrócić do Hellhouse w jednym kawałku. Po jakiś dwóch czy trzech godzinach, Kirk z Mel gdzieś się razem ulotnili, a ja zostałam sama z Duffem. Na całe szczęście, nie był pijany, w sumie to wypił mniej-więcej tyle co ja, może nieznacznie więcej... Zaczęliśmy rozmawiać, tak jak zawsze, kiedy on nagle chwycił mnie za ręce i powiedział:
- Kocham cię Ann!
- Czekaj, co? Duff, ile wypiłeś?
- Na tyle mało, że jestem świadomy tego co mówię! A więc Ann Brownstone, kocham cię! Czy zechciałabyś zostać moją drugą połówką?
- Jaaa, amm... Tak! - pocałowałam go namiętnie. Byłam zaskoczona, ale kiedy mówił mi 'kocham cię', to zrozumiałam, że ja też go kocham. I już dawno kochałam, tylko nie chciałam się jakoś przyznać, nawet sama przed sobą... Wstaliśmy od stolika, położyłam 150$ i wyszliśmy z Rainbow. Szliśmy chwilę ulicą, trzymając się za ręce, kiedy zaczął padać deszcz. A my, zamiast biec do domu, zatrzymaliśmy się i namiętnie całowaliśmy. Dotarliśmy do Hellhouse cali przemoczeni, ale teraz liczyliśmy się tylko my. No i to był dobry powód, żeby zrzucić z siebie ubrania. Tak więc, poszliśmy do pokoju Duffa, zakluczyliśmy się i zajęliśmy sobą...
Podsumowując: Fuckin' Great Day!

czwartek, 6 czerwca 2013

Rozdział 11

No to w tym rozdziale pojawia się nowa bohaterka :)
No i daję tu kilka zdjęć :p
Miłego czytania :**

Lindsay
Była dopiero sobota rano. No, z Axlem jesteśmy razem już jakieś 40 minut. Co dziwne, wszyscy dzisiaj wstali wyjątkowo wcześnie. Siedzieliśmy, zajadając kanapki i pomyślałam, że fajnie byłoby wyrwać się z domu. Może pojechalibyśmy na plażę? Fajnie by było, jest gorąco, a siedzenie na dupie i nic nie robienie jest dołujące...
- Ej, ludzie, może wybralibyśmy się na plażę? No bo, ile można siedzieć w domu?
- Tak, świetny pomysł! - potwierdził Axl.
- No tak, w sumie to jest cieplutko, ja to bym się przejechała! - powiedziała Ann, wybiegając z kuchni.
- Ja się zgadzam z Ann! - szybko dodał Duff.
- Slash, Steven, a co wy o tym myślicie, hmm? - dzisiejszy dzień, jak na razie, był naprawdę dziwny... Wszyscy wcześnie wstali, a Steven ze Slashem siedzieli cicho i spokojnie... To do nich nie podobne...
- Tak, możemy jechać! - wrzasnął Steven, a na jego twarz powrócił ten charakterystyczny zaciesz. - No, ja też się zgadzam. Ale weźmiemy coś na popijawę, no nie? - no i powrócił TEN Slash. Popijawa, to dla niego najważniejsze. No, prawie najważniejsze. Jest jeszcze gitara... - aha, no i jeszcze wzięlibyśmy gitary, może jakieś ognisko rozpalili i pograli! - jakby mi w myślach czytał!
- Ale jak to, ognisko w dzień, to ma raczej mało sensu... - pomysł fajny, gorzej z realizacją.
- No, to może zostalibyśmy na plaży na noc... Van jest duży, wyśpimy się... - tym razem odezwał się Izzy.
- Czyli, że wszyscy się zgadzacie? - zapytałam, żeby się upewnić.
- Tak! - odpowiedzieli wszyscy chórkiem.
- No to świetnie, a teraz takie pytanie retoryczne – to gdzie pojedziemy? Albo inaczej, mamy gdzieś jakąś mapę? - kolejny problemik...
- Jeśli nie ma mapy w vanie, to nie mamy...
- To pójdę sprawdzić, a jak nie będzie, to pójdę do sklepu. - oznajmiłam i wyszłam.
Otworzyłam vana i dokładnie przeszukałam wszystkie zakamarki, w których mogłaby się zapodziać mapa. Oczywiście jej nie było, no i trzeba było iść do sklepu. Na szczęście był niedaleko, więc szłam tylko 10 minut. Na wszelki wypadek kupiłam kilka map. Już wracałam do domu, kiedy ktoś na mnie wpadł. Przewróciłam się, ale szybko podniosłam. Zobaczyłam, że ten kto na mnie wpadł, to dziewczyna, o brązowych włosach i jasnej karnacji. Zauważyłam też, że siedziała na chodniku, trzymając się za kostkę.
- O jejku, ja bardzo przepraszam, nic ci nie jest? - pytałam.
- Nie, tylko kostka mnie cholernie boli... - odpowiedziała z małym grymasem na twarzy, ale czułam, że chciała być miła.
- To, chodź, podeprzyj się na mnie, pomogę ci wstać. - powiedziałam do niej serdecznie, podchodząc bliżej.
- Dzięki, to miłe. - wstała – jestem Victoria. – powiedziała podając mi rękę.
- Ja jestem Lindsay. – uścisnęłam jej dłoń. - Ta kostka ci puchnie, trzeba ją szybko zabandażować! Mieszkasz gdzieś tutaj?
- Nie, mieszkam kilka przecznic stąd, odwiedzałam tylko znajomą.
- To w takim razie zapraszam do mnie, opatrzę ci tą kostkę.
- Ale serio? Bo wiesz, mogę wziąć taksówkę...
- Nie, bo ona ci za szybko puchnie. A ja mieszkam jakieś 3 minuty drogi stąd. Chodź. Tylko ostrzegam, mieszkam z siostrą i 5 przyjaciół...
- Noo dobra, tylko musisz mi pomóc jakoś iść. No i dziękuję!
Szłyśmy, kilka razy zataczając się, jak byśmy były pijane. Ale czas przewidziałam trafnie – jakieś trzy minuty później, stałyśmy pod drzwiami Hellhouse. Otworzyłam drzwi i weszłyśmy. I znowu dziwna atmosfera – było cicho,ł na dole nikt nie siedział.
- To usiądź sobie na fotelu albo kanapie, a ja pójdę po apteczkę.
Po jakiś dziesięciu sekundach usłyszałam wrzaski. Dokładniej – wrzaski mojej siostry. Do kuchni wleciał Steven z Duffem i Slashem, którzy rzucali sobie bielizną Ann.
- Ej chłopaki, to nie jest śmieszne, oddawajcie! - mówiła z wyrzutami.
- Nigdyyy! - śmiał się Adler.
- Tak, to zaraz zobaczymy! - krzyknęła i pobiegła na górę. Chłopaki na chwilę zaprzestali zabawy i przenieśli się do salonu, wypatrując Ann, na klatce schodowej. Długo nie musieli czekać, bo zaraz pojawiła się na dole. W rękach trzymała Gibsona Les Paula, należącego oczywiście do Slasha, szczęśliwe pałeczki Stevena i czarny bas Duffa.
- A teraz chłopcy, grzecznie oddajcie to, co należy do mnie... - powiedziała głosem psychopaty - … albo rozwalę to wszystko na drobny mak! - dodała krzykiem.
- No dobra... - podeszli do niej ze spuszczonymi głowami, przewiesili przez rękę, jej rzeczy i odebrali to, co było ich. Stali teraz w czwórkę przy schodach i patrzyli, czy ich dobytkowi nic się nie stało.
- Ładne zrobiliście wrażenie na Victorii... - powiedziałam spokojnie, ale donośnie.
Wszyscy na te słowa odwrócili się i dopiero spostrzegli, że na kanapie ktoś siedzi.
- Heh... - Ann zaśmiała się z zakłopotaniem. Wrzuciła to, co trzymała w rękach na schody i podeszła się przywitać. - Cześć, jestem Ann, siostra Lindsay, a z tego, co już usłyszałam, ty to Victoria.
- Tak, nazywam się Victoria Catthy. - odpowiedziała i w sumie dopiero teraz poznałam jej nazwisko.
- Ja jestem Steven. - pomachał Adler, nadal stojąc pod schodami.
- Duff. - krótko przedstawił się McKagan i też machnął. A Slash stał jak wryty i nic nie mówił. Tylko się gapił.
- On ma na imię Saul, ale mów mu Slash. - wskazałam na Hudsona. Nagle się ocknął.
- Sam mógłbym się przedstawić...
- Tak, jasne... Stałeś jak wryty i nic nie mówiłeś... A teraz spadajcie się spakować, za jakieś 20 minut wyjeżdżamy! Aha, Ann...
- No?
- Powiedz Axlowi, żeby mnie spakował, bo muszę zabandażować kostkę Victorii.
- A, okej. A co się stało?
-
Wpadłam na twoją siostrę, wywaliłyśmy się i chyba ją skręciłam. Znaczy kostkę, nie Liz. - szybko wyjaśniła Vica.
- Aha. - odpowiedziała Ann i pobiegła na górę. Ja sprawnie i szybko zabandażowałam nogę Victorii, więc miałyśmy jeszcze trochę czasu, żeby pogadać. Lepiej się poznałyśmy, ona okazała się naprawdę super. Słucha takiej muzyki, jaką grają chłopaki, czyli w sumie taką, jaką od niedawna słucham i ja.
- Dobra, to ja będę się zbierać. W końcu za chwilę wyjeżdżacie...
- No okej, ale możemy cię podwieźć...
- Nie, pojadę taksówką.
- No dobra, to cię odprowadzę, bo jeszcze nie jest najlepiej z twoją kostką... Ale niedługo powinna się zagoić.
- Okej. To czekaj, może ja ci zapiszę swój numer, kiedyś byśmy poszły sobie na jakąś kawę albo coś.
- Dobry pomysł. Masz. - podałam jej notesik i długopis.
Wyszłyśmy przed Hellhouse i szybko złapałyśmy taxi. Przez to pół godziny bardzo ją polubiłam. A Slashowi chyba wpadła w oko, bo stał jak taki kołek i się na nią gapił. No mniejsza o to, czas zwijać się na plażę. Weszłam z powrotem do domu, a wszyscy siedzieli już na kanapie. Na około stały dwie torby, w których wszystko było zapakowane.
- No dobra, wszystko już jest, tylko jedno pytanie kochanie, gdzie jedziemy? - zapytał Axl. Rozłożyłam mapę i wszyscy nad nią stanęliśmy.
- To może tu, znaczy na Santa Monica? -- zapytał Slash. - Z tego co pamiętam, to jest tam mini wesołe miasteczko i molo czy coś takiego.
- Niee! Tam jest za dużo ludzi! Jak chcemy przenocować na plaży, to gdzieś gdzie jest spokojnie!
- No fakt, Izzy ma rację.
- No to gdzie pojedziemy? - znów zapytał Saul.
- Może tu. - Ann wskazała palcem na plażę przy L.A. International Airport.
- To jest przy lotnisku...
- No to co, widok startujących i lądujących samolotów nikomu przecież nie przeszkadza... A poza tym, w tamtej okolicy nikt nie mieszka, więc nie będzie ludzi na plaży!
- W sumie... masz chyba rację, to co, jedziemy tam?
- Tak! - odpowiedziała reszta chórkiem. - To okej, więc zabierajcie dupy z kanapy i jedziemy!
Zapakowaliśmy nasze rzeczy do vana i ruszyliśmy. Axl prowadził, więc ja siedziałam z nim z przodu. Na końcu siedziała Ann z Duffem i Stevenem, a pośrodku Izzy ze Slashem. Cała nasza siódemka...

- To jak mam jechać?- A więc, z tego co widzę na mapie, to musisz przejechać przez Santa Monica Boulevard, dalej skręcić na San Diego Freeway, zjechać na Century Freeway, dalej przez El Segundo Freeway, a w końcu skręcić na S Marine Ave, no i tam gdzieś się zatrzymamy...
- Świetnie kochanie, ale lepiej by było, jak byś powiedziała coś w stylu 'tu jedź prosto, a później ci powiem jak będziesz miał skręcić' albo ' jesteś najlepszy Axlku!' - parodiował mój głos.
- No, jesteś świetny Axlku, ale co to ma do jazdy?
- Nic, ale taka prawda...
- No i skromny do tego... - dodała moja siostra.
- No więc, w takim razie, to jedź tam prosto, a później pokieruję cię dalej kochanie...



Ann
Podróż jakoś mijała i mimo że zajęła nam ok. 40 minut, to Slash i tak spał. Ja siedziałam pomiędzy Duffem, a Stevenem, więc raczej by mi się nie udało zasnąć. W końcu dojechaliśmy na miejsce. Plaża była ładna i faktycznie nikogo tu nie było. Tylko my. Może tym lepiej, bo chłopaki jeszcze siarę by nam zrobili... Chwyciłam aparat i wyszłam z vana.
- Ej ej, Ann, stój! - zatrzymał mnie Duff.
- No co jest? - zapytałam zdziwiona.
- Oddawaj aparat, dzisiaj to ja będę robił zdjęcia!
- Nie ma mowy! - wyrwał mi go z rąk.
- Haha, nie dosięgniesz go! - no i faktycznie bym nie dosięgnęła, no w końcu McKagan był ode mnie o wieele wyższy. 'No cóż' pomyślałam i poszłam rozłożyć się na piasku.
Dzień minął szybko, ale fajnie. Wieczorem rozpaliliśmy ognisko na plaży, Duff z Izzym i Slashem wzięli gitary, więc coś tam śpiewaliśmy. Oczywiście Slash zabrał ze soba swoich wiernych kumpli: Jack'a Daniels'a i Nightrain'a. Miałam ochotę się upić, więc tak też zrobiłam. No, ale nie byłam wyjątkiem. Każdy duuużo wypił i zasnęliśmy przy ognisku, chociaż mieliśmy spać w vanie. Następnego dnia miałam kaca, tak jak i Liz. Jednak nie byłyśmy tak wprawione jak chłopcy. Wróciliśmy do domu ok. 14. Tak przeminął weekend. Całe szczęście miałam jeszcze tydzień chorobowego, chociaż byłam już zdrowa. Lindsay też wzięła urlop. Po powrocie do domu wszyscy rozeszli się do swoich pokoi, tylko Axl i Liz zostali na dole, oglądając telewizję. Nawet nie wiem kiedy zasnęłam. Śnił mi się ten pobyt na plaży. Było naprawdę zajebiście!






















wtorek, 4 czerwca 2013

Rozdział 10

Dziękuję, za ponad 400 wyświetleń!
No i 60 komentarzy, choć pewnie połowa to moje :p
No i wstawiam nowy rozdział :D

Lindsay
Nareszcie miałam wolne! Sobota zaczęła się spokojnie, tak melancholijnie. Obudziłam się o 8.00. Chyba przestawiłam się na tryb wczesnego wstawania... Wstałam cicho z łóżka i wyszłam z pokoju na palcach, tak, żeby nie obudzić Ann. Spała tak słodziutko, niemalże przypomniały mi się wszystkie chwile z dzieciństwa. Z jednej strony to było świetne, ale z drugiej koszmarne. Tak bardzo chciałabym zapomnieć o przeszłości. O rodzicach, o Cindy i innych przyjaciołach. O tamtych czasach... Żyć tak, jak przykładowo Axl – nie wie, że w przyszłości będzie coś takiego jak powiedzmy facebook. Albo tablet czy smartphone. Ale nie mogę zadręczać się takimi myślami, bo wtedy to już na pewno nigdy nie uda mi się żyć tak, jakbym serio urodziła się w 1965... Dobra, koniec! Obróciłam głowę i cichutko przemierzałam korytarz, schody. Zeszłam na dół i co dziwne, zastałam kogoś w kuchni... Axl siedział tyłem do mnie, paląc papierosa i patrząc przez okno. Podeszłam do niego na palcach i zakryłam mu oczy.
- Zgadnij kto to. - powiedziałam pół-szeptem.
- Izzy? - powiedział żartobliwie – Lindsay, przecież wiem, że to ty!
- Tak? A niby skąd to tak świetnie wiedziałeś? - odkryłam mu oczy i zapytałam akcentując końcówkę każdego wyrazu.
- A stąd, że widziałem twoje odbicie w szybie. - uśmiechnął się słodko. Podsunęłam sobie stołek, siadając naprzeciwko niego.
- Co tu tak wcześnie robisz? - zapytałam, nalewając sobie wody do szklanki. W końcu po to przyszłam do kuchni.
- Siedzę – odpowiedział.
- No to, to ja wiem, ale dlaczego tutaj tak siedzisz o tej godzinie? To do was raczej nie podobne, żeby wstawać tak wcześnie...
- Obudziłem się i zszedłem... Cała historia. - mówił spokojnie, delikatnie się uśmiechając. Rozmawialiśmy jeszcze przez jakieś pół godziny, kiedy zrobiło się całkowicie cicho, nic nie mówiliśmy, tylko siedzieliśmy blisko, patrząc sobie w oczy. Było trochę niezręcznie, ale nie chciałam tego przerywać.

Axl
Z Lindsay rozmawiało mi się świetnie. Ona była świetna. Piękna, zabawna, rozmowna... Axl, ty idioto! Powiedz wreszcie co do niej czujesz! Może ona czuje to samo, może zgodzi się być ze mną. Ale co jeśli nie? No to wtedy pewnie powie, że nie czuje tego samego, ale nadal będziemy się przyjaźnić. Na pewno tak powie! Kurwa! - biłem się z myślami. Kochałem ją, ale bałem się odrzucenia... Co mi tam, powiem jej co czuję, właśnie teraz! Jest spokojnie, cicho, każdy jeszcze śpi, więc na mnie nie nakrzyczy. Mówię!
- Lindsay, słuchaj... - no i zacząłem mówić. Ale co dalej?! - bo ja... Ymm... Ja, znaczy ten, no... - co się ze mną dzieje? Zawsze pewny siebie, a teraz gadam jak jakiś bachor, który musi tłumaczyć się przed matką...
- No, mów Axl. - powiedziała tym swoim pięknym, spokojnym głosem, serdecznie się uśmiechając.
- Bo chodzi mi o to, że ja... Że cię kocham! - wreszcie to powiedziałem! Teraz tylko jej reakcja... Nic nie mówi... - Kurwa, wiedziałem, zrobiłem z siebie debila... - powiedziałem to na głos? Ja pierdolę...
- Nie, nie zrobiłeś Axl! - chwyciła mnie z dłonie – ja, ja też coś do ciebie czuję... - powiedziała szybko.
- Serio? Ale naprawdę?!
- Tak serio i naprawdę, jak prawdziwe jest to, że jestem brunetką. A zapewniam, nie farbowałam się. - uśmiechnęła się i podniosła ręce w geście obrony.
- Aa, czy zechciałabyś ze mną być? Tworzyć parę, związek...
- Zechciałabym! - znów się uśmiechała, patrząc mi głęboko w oczy. Pocałowałem ją.

Lindsay
Pocałował mnie, Axl mnie pocałował... Jestem z nim w związku. Wow, wszystko potoczyło się tak szybko... Był taki nieśmiały, kiedy wyznawał mi uczucie. Wręcz słodki. A jak całował! Jego ciepłe usta muskały mnie delikatnie. Byłam szczęśliwa, bardzo szczęśliwa! Tak, jak dawno nie byłam. Ale boję się... W końcu Guns n' Roses pewnie staną się sławni... Trasy, koncerty i... fanki! Napalone fanki wzdychające do rudzielca, który teraz jest ze mną... Ale wierzę, że mnie nie zdradzi! No bo, przecież gdyby mnie tak prawdziwie nie kochał, to wyznanie nie przyszłoby mu tak trudno... - tysiące myśli przewijały mi się przez głowę. Wątpliwości i nadzieje. Ale, na szczęście z następnej partii przemyśleń wyrwał mnie kolejny pocałunek mojego mężczyzny. Tak, jestem pewna, że mnie kocha! Jeśli by tak nie było, to jego pocałunki nie byłyby tak namiętne i pełne uczuć, tylko sztuczne i puste...

- Uuuu... - usłyszałam za moimi plecami, gdy namiętnie się całowaliśmy. Odwróciłam się i ujrzałam moją siostrę, ze szczerym uśmiechem na twarzy. - Przepraszam, ale nie wiedziałam, że spotkam tu jakiś zakochańców. Ale wiecie co? Jesteście słodcy i do siebie pasujecie! - mówiła, opierając się o szafkę.
- Dz-dzięki... - wydukałam, bo nie wiedziałam, co mogłabym innego odpowiedzieć.
- Dobra, to ja sobie pójdę, nie będę przeszkadzać, a wy sobie ymm, róbcie co chcecie. - uśmiechnęła się i wyszła. Pobiegła do góry.
- To było dziwne... Ale też miłe! - stwierdził Axl. Znów zaczęliśmy się całować. W pewnym momencie błysnęła koło nas lampa błyskowa. To była Ann, znowu. Zrobiła nam zdjęcie... Nasza pierwsza wspólna fotka... W sumie fajnie.


poniedziałek, 3 czerwca 2013

Rozdział 9

Ogólnie rozdział beznadziejny, ma mało sensu i
 wgl. ale opisuję w nim pasję Ann i Liz :D
 Miłego czytania :**

Ann
Od czasu tamtego incydentu minęły dwa tygodnie. Wszystko już mi się zagoiło, nawet nadgarstek się zrósł, czy coś tam się z nim stało, bo chyba nie był złamany... Nudne dwa tygodnie... Przez ten czas nie działo się raczej nic. Miałam zwolnienie, więc siedziałam z chłopakami w domu. Poznałam lepiej Axla i Izzy'ego. Uwielbiam ich. W ogóle cała piątka jest dla mnie jak bracia. No i zauważyłam coś baaardzo ciekawego – wydaje mi się, że Liz czuje coś do Axla, a on czuje coś do niej. Ale nie będę w to ingerować, nie moja sprawa...
No, jedynym szczegółem wartym zapamiętania było to, że chłopcy napisali swoją pierwszą piosenkę, a raczej ją dokończyli, bo mieli już wcześniej jakiś zarys... Zapamiętałam trzy pierwsze linijki, a leciały jakoś tak:

"Welcome to the jungle, we got fun n' games
We got everything you want, honey we know the names
We are the people that you find, whatever you may need …"

Siedziałam w salonie z chłopakami, kiedy Lindsay wpadła radośnie do domu.
- Ann!
- No co jest?
- No bo, tak sobie pomyślałam, że bardzo mi czegoś brakuje. Zgadnij czego?
- Przytulasów? - zgadywał Steven
- Nie Steven, nie przytulasów... Znaczy to trochę też, ale nie o to mi chodziło...
- Nie wiem, daj jakąś podpowiedź... - powiedziałam błagalnie, robiąc słodkie oczka.
- No to, hmm... Trzeba do tego odpowiedniego narzędzia, ale to jest super! Jest pasją...
- No wiesz Lindsay... - tym razem odezwał się Axl, dziwnie się uśmiechając – chyba wiem, o co ci chodzi... Może dla niektórych to jest pasja...
- Axl, ty świntuchu, nie o to mi chodzi!
- Wiem! Zdjęcia! Tak! Mi też brakuje aparatu! - zgadłam!
- Co? Aparatu? - pytał Duff.
- Tak, aparatu! - wyjaśniałam - Kiedyś wszędzie chodziłyśmy z aparatem. To było nasze hobby, pasja, ale przede wszystkim chodziło nam o to, żeby uwiecznić, jak najwięcej się da, bo przecież to co za nami, nigdy już się więcej nie powtórzy... - rozmarzyłam się, wspominając stare, całkiem dobre czasy.
- To czemu nie wzięłyście ze sobą zdjęć ani aparatów? - Steven! Ten to zawsze musi zadać jakieś pytanie, które trudno wyjaśnić.
- No... Bo... - nie wiedziałam co powiedzieć...
- Bo widzisz Stevenku, otóż kiedy nasi rodzice zmarli, to wszystko nam o nich przypominało więc, żeby nie dołować się codziennie, wyjechałyśmy do L.A. zostawiając wszystko w kontenerach na śmieci, niedaleko naszego domu... - uff... Lindsay to ma pomysły! Zawsze coś wymyśli! Ale fakt, to brzmiało wiarygodnie. Na szczęście.
- Tak, dokładnie... - potwierdziłam na wszelki wypadek. - Ale, Liz, zmierzasz do czegoś?
- Aaa, tak! Dzisiaj wracałam z pracy inną drogą niż zwykle, bo zdałam sobie sprawę, że nie za dobrze znam tą okolicę. I wracając jedną z jakiś mniejszych uliczek, przeszłam obok sklepu, na widok którego oczy mi się wręcz zaświeciły. 'Świat Foto'! Więc jak najszybciej przyszłam do domu, żeby ci o tym powiedzieć i pójść tam, kupić nowe aparaty!
- Super pomysł! To chodźmy!
- Ej, ale ja obiad chciałam!
- Później zjesz, chodź do sklepu! - teraz nie dałabym się przekonać za żadne skarby, żeby czekać. Nie ma mowy! Ja muszę zrobić zdjęcia, bo oszaleję.
No i wyciągnęłam Liz, jak najszybciej się dało, bo to nie mogło czekać. Gdyby przypomniała mi o tym później, to jeszcze by zdążyła zjeść... Ale cóż, teraz tylko liczy się to, by wreszcie kupić aparat i robić zdjęcia! Szłyśmy około 25 minut, kiedy ujrzałam szyld 'Świat Foto'. Weszłyśmy do sklepu i kupiłyśmy sobie po jednym aparacie. Ooo tak! Jakie to świetne uczucie, trzymać w ręce takie małe cacuszko! Chyba już wiem, jak czuje się Slash, kiedy gra na gitarze. Wyszłyśmy przed sklep ciesząc się jak małe dzieci... Szłyśmy chwilę, zapoznając się z nowo nabytym cudeńkiem i już trzeba było cyknąć pierwszą fotkę:
Pierwsze zdjęcie moim aparatem:

Pierwsze zdjęcie aparatem Lindsay:
Wracając do domu zrobiłam chyba z 200 zdjęć, które nawet nie miały sensu. Na przykład śmietnik albo krawężnik... Nawet nie chodzi o sens zdjęcia, jakoś musiałam się 'wyszaleć'. No, może tak to ujmę: Slash uważa się za boga gitary i gra na niej przekazując tam swoje emocje. Ja mam tak samo. My z Lindsay to takie boginie aparatu. Robię zdjęcia, by przekazać swoje emocje. Wyszumieć się, lub jak jestem smutna, porobić zdjęcia nastrojowe, a jak jestem wesoła, to robić zdjęcia jak skaczę albo wykonuję inne tego typu czynności. Dla mnie to jest niczym uzależnienie i w sumie nie wiem, jak tak długo wytrzymałam bez tego...