niedziela, 15 września 2013

Rozdział 18

O jeejku, ostatnia notka 2 września? Bardzo Was za to przepraszam kochani! Ale te ostatnie dwa tygodnie były dla mnie trudne, maiłam ogromnego doła i nie miałam weny..
A z resztą nie ważne, chcę Was tylko przeprosić, będę starać się dodawać częściej! (ale nic nie obiecuję...) A teraz łapajcie rozdział 18 :)
A i tak w ogóle, to zaczynam odmieniać imię Sarah, jako 'Sary' albo 'z Sarą',
bo to 'Sarhą' lub 'Sarhy' jakoś mi nie pasuje :p
Także zapraszam do czytania!



- Izzy zabrał je do wesołego miasteczka. - powiedział Slash.
- Izzy zabrał ja na plażę - powiedział dokładnie w tym samym momencie Steven.
- Yy, Izzy zabrał je do wesołego miasteczka na plaży… - wyjaśnił Duff i zrobił głupkowatą minę. Widziałam, że coś nie gra, widziałam zakłopotanie w ich oczach.
- Coś wam kiepsko idzie kłamanie… - powiedziałam i spiorunowałam ich wzrokiem. Pierwszy wysypał się Saul, zaczął mówić, jak mi się wydawało, prawdę.
- No okej, powiem prawdę, ale nie bij! - spojrzałam na niego pytająco - A więc, wstałem jakieś trzy godziny temu, wiesz, jak zazwyczaj, to było chyba po jedenastej i się ubrałem. Postanowiłem zejść na dół, żeby coś zjeść i tym podobne i przechodząc koło pokoju dziewczynek się nieco zdziwiłem, bo było zupełnie cichutko, a one zazwyczaj wstają wcześniej i się bawią, co chociaż trochę słychać, a tym razem było zupełnie cicho, normalnie jak na cmentarzu… Bo na cmentarzach jest cicho, co nie? No...
- Slash - przerwałam mu - może przejdziesz do sedna i powiesz wreszcie co się stało?
- Dobra, już. No to, wszedłem do pokoju dziewczynek i znalazłem tam karteczkę z napisem “Kochani wujkowie, poszłyśmy pobawić się na dwór. Nie chciałyśmy was budzić. P.S. Same zrobiłyśmy sobie śniadanie, więc nie musicie się martwić. ~Alicia i Liv.”. I obudziłem wszystkich i poszliśmy ich szukać, ale nadal nie wiemy, gdzie są.
- Nie wiecie gdzie są i zamiast ich szukać, siedzicie przed telewizorem i oglądacie mecz? Co z wami jest nie tak? Ja pierdolę, wiecie, że czasem warto używać mózgów? Na serio, nawet na kilka godzin nie można was zostawić! Boże, a co będzie, jeśli one się nie znajdą, co ja powiem Tyler’owi? On mnie zabije, przecież to jego córka, i córka jego przyjaciół… - jak to miałam w zwyczaju, zaczęłam histeryzować i zadawać miliard pytań na minutę…
- Ann, spokojnie! - Duff mnie objął. - Wszystko będzie okej! - pocieszał.
- Nie, nic nie będzie okej, pomyśl tylko co będzie jeśli one się nie znajdą. Albo jeśli ktoś je znalazł i skrzywdził, przecież to tylko dzieci, a my jesteśmy w Los Angeles, na pewno są tu pedofile i… - przerwał mi odgłos otwieranych drzwi. Wszedł Izzy.
- I co, wiesz gdzie są? - zapytałam, podbiegając do niego.
- Nie . - odpowiedział krótko i poszedł do swojego pokoju. Nigdy nie ogarniałam tego człowieka. Zawsze taki spokojny i tajemniczy. No nic.
- Boże, na pewno coś im się stało, musimy zadzwonić na policję, powiadomić o tym jakieś służby, przecież musimy je znaleźć! - ciągnęłam dalej.
- Ale kogo? - usłyszałam dziecięcy głos za moimi plecami.
- Liv, Alicia! - wykrzyknęłam radosna i pobiegłam je przytulić. O masakra, kamień spadł mi z serca. - Ale jak to, gdzie byłyście? - zapytałam, kiedy przetworzyłam, co się właśnie stało.
- Na ogródku, przecież napisałam kartkę i zostawiłam ją w pokoju. Nikt jej nie przeczytał? - powiedziała Alicia.
- Tak tak, przeczytał. A teraz, jak byście mogły, może idźcie do pokoju się dalej bawić, co? Ja muszę porozmawiać z waszymi ukochanymi wujkami.
- Dobrze. - odpowiedziała Liv i pociągnęła Ali za rączkę.
- Zapytam jeszcze raz, czy kiedykolwiek używacie swoich mózgów? Jak mogliście nie sprawdzić na ogródku, jak do cholery? - zapytałam, ostro wkurzona ich bezmyślnością.
Slash tylko wzdrygnął ramionami i wrócili do oglądania meczu. Najchętniej to rozwaliłabym im te głupie łby! “Dobra, opanuj się, opanuj, pomyśl o tym co dobre, jutro twoja pierwsza sesja”. Poszłam do pokoju i postanowiłam urządzić sobie drzemkę.


Lindsay
Kiedy obudziłam się rano, Rudzielec spał przytulony do mnie. Chciałam jednak wstać, więc lekko go przesunęłam, a ten się od razu obudził.
- Śpij dalej, ja tylko chcę iść pod prysznic. - powiedziałam cicho, kiedy jego zielone oczy spotkały się z moimi.
- Nie, nie chcę już spać. Wolałbym pójść pod prysznic razem z tobą.. I przepraszam. Przepraszam, że tak się wczoraj skupiałem tylko na pisaniu tekstów, ale zrozum, miałem taki nagły przypływ weny. Ale wiesz, kiedy już będziemy sławni, a piosenki, które wczoraj napisałem będą super-hitami, przypomnę ci o tym, że kiedy ja tworzyłem coś tak genialnego, ty strzelałaś focha.
- Wiesz, nie umiesz przepraszać… - podsumowałam, śmiejąc się.
- To co mam zrobić?
- Ehh, po prostu mnie pocałuj!


Slash
Oglądaliśmy telewizję, kiedy zadzwonił telefon. Znowu to ja wstałem, żeby odebrać. Tym razem na pewno nie zgodzę się na żadną opiekę nad dziećmi, o nie!
- Halo? - powiedziałem do słuchawki.
- O hej Slash, to ty.. Mógłbyś mi dać do telefonu Liz? - usłyszałem głos Victorii.
- Ale Liz nie ma, jest na wakacjach z Axlem. A co się stało?
- A nie nic, chciałam dzisiaj wieczorem z nią wyskoczyć do Rainbow, wiesz - pogadać, napić się, itp. No szkoda, że jej nie ma, to pa!
- Nie, nie, nie! Zaczekaj! - wykrzyczałem do słuchawki, zanim Vicky się rozłączyła. - Jeśli chciałaś wyjść do Rainbow, to ja chętnie mogę z tobą iść, jeśli oczywiście nie masz nic przeciwko…
- No, jeśli to nie jest dla ciebie kłopotem, to w sumie czemu nie. W takim razie spotkajmy się przed barem, 19:00 pasuje? - jeeest! Udało się!
- Pewnie, w takim razie do zobaczenia! - i szybko się rozłączyłem. Nareszcie umówiłem się z Victorią, o tak! Opanowałem się i wróciłem do salonu.
- Kto dzwonił? - zapytał Stev.
- Victoria, umówiłem się z nią dzisiaj w Rainbow. - powiedziałem, zupełnie opanowany, chociaż w środku cholernie się cieszyłem. Tak, ona mi się podobała, ale nie lubię mówić o uczuciach.
- A mogę iść z tobą?
- Nie ma mowy!
- No błaaagam! - powiedział i zrobił minę przybitego psa.
- Ehh, no dobra… Ale masz się zachowywać! - powiedziałem i wróciłem do oglądania meczu, który za chwile i tak się kończył. Wygrywaliśmy 3:0…


OKOŁO 18:40.
- Steven, zbieraj dupę, bo wychodzimy. Chyba, że jednak nie chcesz iść…
- Chcę, już biegnę, tylko koszulkę założę! - usłyszałem z góry. Minutę później już wychodziliśmy. W duchu cieszyłem się jak głupi - Victoria cholernie mi się podoba, chociaż za dobrze jej nie znam, ale wydaje mi się, że jesteśmy podobni. To pierwsza dziewczyna, o której myślę w ten sposób, chyba się w niej zakochałem. Hudson, ogarnij dupę, przecież ona jest tak śliczna, że pewnie ma tysiące ‘adoratorów’...
- O kurwa! - wykrzyknąłem, lecąc na ziemię. - No zajebiście! - znów krzyknąłem, kiedy po podniesieniu się zauważyłem moją rękę- miałem rozcięcie na dole dłoni, z którego płynęła ciurkiem krew. - Pieprzony chodnik! Steven nie masz przypadkiem plastra? - zapytałem blondyna, który mi się przyglądał, debilnie się przy tym śmiejąc.
- A to czekaj, ja poszukam. - powiedział i zaczął przeszukiwać kieszenie. - 5 dolców, jakaś igła, plastikowa łyżeczka, o jest!
- Co, masz ten plaster? - zapytałem z nadzieją.
- Nie, ale znalazłem gumę do żucia. Lubię żuć gumy!
- To dalej, szukaj tego plastra! - co za kretyn..
- Muszelka, ząb... Tak, mam plaster! I to w małpki!
- Dawaj go! - wyrwałem mu plaster i szybko zakleiłem ranę. - Steven, powiedz, dlaczego do cholery masz zęba w kieszeni? - tak, to było dziwne.
- Na czarną godzinę, jak już nie będę miał kasy, to go włożę pod poduszkę i wróżka-zębuszka mi da hajs, przecież to logiczne.. - wyjaśnił. Tak ‘faktycznie logiczne’...
- Dobra, mniejsza o to, dalej, idziemy! - powiedziałem i popędziliśmy w stronę baru. Kiedy przyszliśmy, dziewczyny już czekały. Chwila chwila, dziewczyny? Najwyraźniej Victoria przyprowadziła jakąś koleżankę, w sumie dobrze się składa, Steven będzie miał towarzystwo..
- Hej, nareszcie jesteście! - powiedziała Vicky. - Nie byłam pewna, czy się nie obrazisz, że wzięłam przyjaciółkę, ale widzę, że ty też kogoś przyprowadziłeś. - dodała i słodko się uśmiechnęła. Wyglądała tak pięknie..Steven
- Hej, jestem Sarah. - powiedziała piękna, brązowooka blondynka i podała mi rękę.
- Steven. - odpowiedziałem i uścisnąłem jej małą dłoń.
- To co, chodźmy do środka. - zaproponowała Victoria, co też uczyniliśmy. Weszliśmy do baru i zajęliśmy stolik na końcu sali. Usiadłem naprzeciwko Sary, a Slash naprzeciwko Vicky. Krótką chwilę później pojawiła się kelnerka.
- Co podać? - powiedziała skrzeczączym głosem, od którego chciało mi się śmiać, jednak starałem się powstrzymać.
- 4 razy Jack’a Daniels’a prosimy. - złożyła zamówienie Victoria.
- Już się robi. - znów wyskrzeczała kelnerka i odeszła. W tym momencie razem z Sarą wybuchnęliśmy niekontrolowanym  śmiechem. Czyli, że coś nas łączy…
Wieczór mijał dobrze, w sumie nie wypiliśmy jakoś dużo, ale bardzo dobrze nam się gadało. Hudsonowi z Vicky chyba też, ale skupiałem się głownie na Sarze.
- To my idziemy do mnie, dzięki za wieczór, fajnie było. - powiedziała Victoria, razem ze Slashem wstając od stolika. - Aha, macie tutaj na zapłacenie rachunku, pa! - dodała, kładąc 50 dolców na stoliku i szybkim marszem oddalili w stronę wyjścia.
- Ej no, Vicky, czekaj, ale co ze mną? - powiedziała Sarah, jednak pary nie było już w lokalu.
- Ale jak to co z tobą? - zapytałem zdezorientowany.
- Z Victorią wynajmujemy mieszkanie wspólnie i mamy jedną sypialnię, a jeśli ona poszła tam ze Slashem, to tak jakby nie mam gdzie spać… - wyjaśniła.
- No to zapraszam do Hellhouse. Skoro Hudson poszedł do Vicky, to jego pokój jest wolny. - zaproponowałem.
- Nie mogę przecież wam się tak do domu wpakować… Dobra, jakoś dam radę, coś wymyślę.
- Ale w ogóle nie ma dyskusji, idziesz do nas, a nie! W końcu nie będziesz na ulicy spać, nie pozwolę na to. To żaden problem, zajmiesz miejsce Saula.
- Ehh, w takim razie dziękuję! - odpowiedziała i mnie przytuliła. Zapłaciliśmy rachunek i wyszliśmy. Do domu szliśmy wolnym krokiem, rozmawiając o swojej przeszłości itp. W środku przywitała nas ogólnie cisza, przerywana jedynie cichym chrapaniem Izzy’ego, który spał na kanapie. Zaprowadziłem Sarę do pokoju Slasha, dałem jej jakąś moją koszulkę do spania i sam poszedłem spać. Nie do końca jednak mi to wyszło, bo zaczęło lać i grzmieć.
- Steven… - usłyszałem w drzwiach.
- No? - to była Sarah.
- Mogę tu z tobą posiedzieć? Bo ja się od dziecka boję burzy…
- No jasne, siadaj! - powiedziałem i poklepałem miejsce obok mnie na łóżku. Gadaliśmy chyba z dwie godziny, po czym Sarah zasnęła w moich ramionach. Ona tak cholernie mi się podoba…
Zastanawiałem się jeszcze, dlaczego Izzy był taki przygnębiony po południu i po chwili sam odpłynąłem do Krainy Morfeusza.


***

ZNOWU ŻULĘ KOMENTARZE :D Nie no, po prostu bardzo mi zależy na Waszej opinii, chciałabym wiedzieć, czy Wam się podoba, czy robię jakieś postępy, albo czy powinnam coś zmienić, itp..

3 komentarze:

  1. TO JEST ZAJEBISTE. NIE ZMIENIAJ.
    Nie mam nic więcej do powiedzenia.

    OdpowiedzUsuń
  2. Boże nie ma to jak szukać dzieci po całym LA i nie wpaść na to że bawią się w ogrodzie >.<
    Logika Stevena. 'Wróżka zębuszka da mi hajs' jebłam i nie wstaję^^
    Co do zmian to... w sumie jest okej, tylko przydałoby się ciut więcej opisów zamiast aż tylu dialogów(też mam z tym problem;)) No i strasznie szybko lecisz z akcją, ale rozumiem cię.

    OdpowiedzUsuń
  3. No i ostatnio przeczytałam jeszcze caałe Twoje pierwsze opowiadanie i się uzależniłam :o Co tu dużo pisać - zajebiste ;D

    OdpowiedzUsuń