12 listopada, 1983r.
Przed imprezą wyskoczyliśmy z Saulem do 7-eleven, po jakieś przekąski i co najważniejsze - alkohol. O 19 zaczęli się schodzić goście - pierwsi przyszli Ivy i Steven. Później kilku punków, których zaprosiłam. Następne były Mary i Bloo - dwie gotki. Po chwili przyszło jeszcze paru znajomych o podobnym guście muzycznym do naszego. Myślałam, że to już koniec, ale nie, co chwila przyłaziły tabuny ludzi. Ktoś włączył muzykę i wszyscy zaczęli tańczyć.
Chwilę później rozległ się dzwonek do drzwi. “Jeszcze więcej ludzi?! I tak mieszkanie już pęka w szwach!” - pomyślałam i pobiegłam otworzyć je otworzyć.
- Dzień Dobry, pani to Amanda Brooks? - zapytał kurier.- Tak, to ja.- Mam dla pani przesyłkę, tylko proszę podpisać o tu - powiedział i podał mi potwierdzenie odbioru. Szybko trzasnęłam podpis i odebrałam paczkę, by po chwili ją otworzyć. W środku znalazłam kartkę urodzinową i kolejną, troszkę mniejszą paczkę. Po odpakowaniu jej, moim oczom ukazała się koszulka z AC/DC. Zawsze taką chciałam, kochana Randy! - A bo tu mam jeszcze jedna paczkę dla pani. Proszę o podpisik tutaj. - znów nabazgrałam moje imię i nazwisko - Dziękuję, miłej zabawy! - powiedział kurier i sobie poszedł, a ja zostałam z kolejna paczką na rękach, jednak ta była większa. Po rozwaleniu opakowania, znów zobaczyłam kartkę z życzeniami - tym razem jednak od rodziców. “Mamy nadzieję, że prezent Ci się spodoba. Pamiętaj, że Cie kochamy! Wszystkiego najlepszego córeczko i miłej zabawy! ~Mama i tata.” przeczytałam i aż mi się łezka w oku zakręciła. Żałowałam, że nie mamy lepszego kontaktu, tak jak na przykład Randy i jej rodzice, ale co zrobić? Wziąć się za siebie… Wracając do prezentu, podniosłam papier, który zakrywał tą niespodziankę i zobaczyłam przepiękną, nową gitarę. Na twarzy od razu pojawił się ogromny uśmiech. Postanowiłam, że zaniosę mój cudeńko do pokoju i gdzieś schowam, żeby nikt mi jej nie ukradł. Odstawiłam ją za łóżko i wróciłam do salonu.
- Raczej powinnam zapytać się, skąd ty ją masz? Przecież ją ukryłam! - zapytałam zdziwiona.
- Jak cię zanosiłem do łóżka to ją zauważyłem i postanowiłem, że przetestuję.. A teraz ty odpowiedz na moje pytanie. - powiedział i walnął ten swój jakże piękny uśmiech.
- Może byśmy obejrzeli jakiś film? - zaproponowałam.
Chwile gapiłam się na koszulkę i kartkę z życzeniami, kiedy dostałam puszką w głowę. No tak, przypomniało mi się, że muszę zająć się imprezą, żeby mi domu nie roznieśli... Po chwili jednak znowu usłyszałam dzwonek do drzwi. “Co tym razem?” pomyślałam i polazłam je otworzyć.
~ * ~
Alkohol lał się hektolitrami - każdy coś tam przynosił, więc zapasy były ogromne. Było ogólnie spoko, ale po jakiś 3 godzinach wszystko wymykało mi się spod kontroli. Ktoś rzucał sobie zabytkowym wazonem mamy. Jeszcze inni dorwali się do moich kosmetyków. Kiedy poszłam do mojego pokoju, zastałam tam jakąś dobierającą się do siebie parę.
- Heej, zjeżdżajcie stąd, już! - wykrzyknęłam wkurzona. Przecież mówiłam, że bawimy się tylko w salonie!
- Saul! - zaczęłam krzyczeć, obracając się na pięcie z zamiarem wyjścia z pokoju, kiedy na kogoś wpadłam. Na szczęście tym kimś był Slash. - Właśnie cię szukałam! Błagam, pomóż mi jakoś wyrzucić tych ludzi z mojego mieszkania! Zaraz tu wszystko rozwalą, rodzice mnie zabiją!
- Dobra, Amy spokojnie! Zaraz to ogarnę. - powiedział i poszedł do salonu. Wyłączył muzykę i wszedł na stolik, który stał przed telewizorem. Rozległo się głośne “buuuu”.
- Ludzie, proszę się kierować do wyjścia, imprezka skończona! - wykrzyczał, ale ludzie ani drgnęli. Ktoś znów włączył muzykę, a wszyscy znów zaczęli tańczyć. Jednak opanowany Hudson zszedł ze stolika, by znowu ją wyłączyć.. - Musicie zjeżdżać, gliny tu jadą! - wykrzyczał. Podziałało! Ludzie zaczęli biec do wyjścia. Pewnie nie jeden z nich miał w swoim posiadaniu jakieś dragi... Kiedy w mieszkaniu zostaliśmy tylko my + Ivy i Steven, Saul zatrzasnął drzwi i powiedział:
- Proszę bardzo!
- Dziękuję!
- Nie ma sprawy, mam tylko jedną przykrą wiadomość - ktoś zostawił ci niespodziankę na wycieraczce… - podeszłam do drzwi, by sprawdzić o co chodzi. Taa, ktoś zwrócił tam zawartość swojego żołądka... No cóż, ważniejsze jest to, że nic nie było zniszczone. No i zostały nam całkiem duże zapasy alkoholu, więc by dalej czcić moje urodziny, wzięliśmy się za nie...
~ * ~
Rano obudziłam się w łóżku, chociaż nie mam pojęcia jak się tu dostałam...
- O hej, już nie śpisz? - usłyszałam głos Slasha, który siedział na fotelu z moją kochaną, nowiutką gitarą w rękach.
- Nie, nie śpię.. - odpowiedziałam, i postanowiłam, że wstanę. Jednak kiedy tylko postawiłam pierwszy krok, chwyciłam się za głowę i znów usiadłam na łóżku.
- Co, czyżby kac? - zapytał Hudson z przekąsem.
- Kac-gigant. - odparłam. - Ile ja wczoraj wypiłam? I jak to możliwe, że mam takiego kaca, a ty nic?
- No widzisz, trening czyni mistrza! A ile dokładnie wypiłaś, to nie wiem, ale dość dużo… Także polecam wziąć jakieś tabletki przeciwbólowe i wypić mocną kawę. A tak w ogóle, to fajna gitara, skąd ją masz?
- Wczoraj dostałam, od rodziców, przysłali mi prosto ze Seattle. - odpowiedziałam i wymusiłam uśmiech. - A co, fajna?
- Bardzo!
- Dobrze się gra?
- Bardzo!
- To mam taki pomysł - ty mi przyniesiesz tabletki i kawę, a ja ci pozwolę jeszcze grać, co ty na to? - zapytałam i znów jebnęłam uśmiech.
- No dobra, czemu nie.. - odpowiedział i poleciał do kuchni, chwilę później wracając z moim zamówienie. Połknęłam tabletki i zasnęłam, mimo, że wypiłam wielki kufel mocnej kawy..
~ * ~
Obudziłam się ok. 19, czując się o niebo lepiej. Naszła mnie ochota na obejrzenie jakiegoś dobrego filmu. Przebrałam się w świeże ubrania i poszłam do salonu, gdzie na kanapie zastałam Saula. Nadal grał na mojej gitarze.
- Hejka Saulie! - powiedziałam, bo mnie nie zauważył. Był normalnie zahipnotyzowany ta gitarą.
- O hej. - odpowiedział, nie przerywając gry.
- Ee, no jasne, jeśli chcesz.. - powiedział i odłożył gitarę, po czym włączył telewizor. Zaczął lecieć jakiś film akcji, który zapowiadał się całkiem dobrze. Mocno wciągnęłam się w fabułę, gdy nagle przerwali transmisję. “Breaking news - szaleniec na wolności. Dziś po południu ze szpitala psychiatrycznego w Seattle uciekł pacjent, po czym dokonał masowego mordu. 10 osób nie żyje, 30 jest w krytycznym stanie. Winowajca podjechał do centrum miasta, zaczął strzelać z broni maszynowej, po czym uciekł czarnym jeepem. Nikt nie wie, gdzie się podziewa. Prosimy zachować ostrożność, szczególnie mieszkańców Seattle i okolic. Spośród zamordowanych udało się zidentyfikować 7 osób, na podstawie dokumentów, które przy sobie miały. A oto ich nazwiska: Stephanie LaRex, Zach Socknat, Emilia Stonhage, Matilda Dreks, Andrea Brooks, Dale Brooks oraz Jack Ethse. Składamy kondolencje rodzinom zamordowanych.” Siedziałam teraz, z miną, która wyrażała dokładnie nic, po prostu gapiłam się w ekran telewizora, nie mogąc uwierzyć w to co właśnie usłyszałam. Patrzyłam na drastyczne zdjęcia, na ciała leżące gdzieś na chodniku w Seattle. Dlaczego akurat moi rodzice musieli znaleźć się pośród tych 10, które zmarły? Dlaczego nie mogli być dwójką pośród tych 40, które nadal żyją? Dlaczego do cholery?! Z oczu zaczęły lecieć mi łzy, jednak siedziałam dalej, patrząc się w ten pieprzony ekran. Siedziałam niewzruszona. Czułam, że Saul mnie obserwuje i nie do końca wie, co zrobić. Łzy lały mi się strumieniami, ale moja mina nadal była taka sama - nijaka. W tym momencie czułam ból, jednak nie ból fizyczny. To był wewnętrzny ból, skaza pozostawiona na mojej psychice. Ten kurewski ból wypełniał całe moje ciało, ale pomimo tego nic się nie zmieniło. Siedziałam tak, jak siedziałam, z taką samą miną, w takiej samej pozycji. Jedynie koszulka była coraz bardziej mokra. Mijał minuty, komunikat był w kółko powtarzany, w kółko patrzyłam na zdjęcia moich rodziców, którzy teraz, po prostu są już martwi. Tak o! Z dnia na dzień przestali istnieć, tylko przez jakiegoś cholernego psychopatę!
- Amy, żyjesz? Ja, nawet nie wiem, co mam powiedzieć… - zaczął Slash, bo siedziałam jak sparaliżowana. Działo się tak zawsze, kiedy się bałam. Po prostu dostawałam paraliżu.
W końcu nie wytrzymałam, byłam silna, ale nie aż tak. To było za dużo. Wybuchnęłam płaczem, by po chwili moczyć jego koszulkę. Po pół godzinie leciało mi coraz mniej łez, jednak czułam się tak samo źle.
- To moja wina! - powiedziałam, po przemyśleniu sobie wszystkiego. - To moja pieprzona wina, to ja chciałam, żeby wyjechali! To ja nalegałam, żeby dali mi odrobinę swobody i jeszcze cieszyłam się, kiedy odjeżdżali! Rozumiesz, cieszyłam się, z tego, że wyjeżdżają, żeby umrzeć! Czuję się jak śmieć, jak największy śmieć na świecie! Może i mieliśmy nie za dobrego kontaktu, ale oni byli dla mnie kurewsko ważni!
- Amy, spokojnie, o czym ty mówisz do cholery? Jaka twoja wina? Przecież nikt nie mógł przewidzieć, że jakiś psychopata ucieknie ze szpitala dla czubków! - uspokajał mnie Saul. Jednak mimo to, nadal czułam się jak winowajca. Z oczu znów polały się potoki łez, a uspokoiłam się dopiero gdy wymęczona tym wszystkim zasnęłam.
~*~*~*~*~
I tak oto mamy kolejny rozdział.. Przepraszam, że tak długo nic nie dodałam, ale mam jakiś brak weny. Mam nadzieję, że chwilowy...
No i z tego powodu nie jestem za bardzo zadowolona z tego rozdziału, nie wyszedł tak, jak miał wyjść, jest raczej kiepski... No, ale nie mnie to oceniać!
A właśnie, informacja techniczna - zmieniłam nazwę, jeśli jeszcze ktoś tego nie wie ;)